25 grudnia 2010

festivamente

... czyli świątecznie. Pomyślałam, że chyba muszę Wam przypomnieć jak wyglądam, bo tak mało mnie tu ostatnio jest, że nie zdziwiłabym się gdybyście zaczęły się zastanawiać: "po co ja tu wogóle przychodzę?" ;)

Jak Wam minął wigilijny piątek i świąteczna sobota? Mam nadzieję, że tak przyjemnie, jak mnie, i że wszystkie dojechałyście i bezpiecznie wróciłyście.


Mój Mikołaj przyleciał do mnie w czwartek liniami RyanAir ;) dla niewtajemniczonych - moja Mama przyleciała na Święta i to był najlepszy prezent.
Wszystko i wszyscy byli na swoim miejscu - pachnąca choinka, grzybowa, ja i rodzice :)
A jutro mam wizytę przyjaciółki z Wa-wy, czyli pojawią się zdjęcia z Benkiem! :)


Na koniec uśmiech nr 5. ;)

16 grudnia 2010

"Ty się serce nie wywyższaj..."


Są takie książki, które czyta się tylko po to, żeby czymś się zająć, żeby umilić sobie podróż, czy deszczowy dzień. Inne czyta się po to, aby móc marzyć o rzeczach pięknych - wielkiej miłości, która przydarza się bohaterom, niezwykłych przygodach, które przeżywają. Bywam, że porywa nas własna wyobraźnia, która tworzy niesamowite obrazy rajskich wysp, wiejskich chat, wielkomiejskich labiryntów ulic. Czasem czytamy tylko dlatego, że to taki hit, że trzeba przeczytać i już.

Ale są takie książki, jak "S@motność...", które jakoś tak omijamy, aż w końcu przyjaciółka daje je nam do przeczytania i wtedy się zaczyna...

Ja dostałam "S@motność..." w marcu tego roku. Nie zaczęłam jej czytać od razu, bo nie chciałam żeby była czwartą, równolegle czytaną przeze mnie w tamtym czasie książką. Czułam, że muszę podejść do niej "na czysto", bez emocji i przemyśleń związanych z innymi książkami.
Podchodziłam do nie wiele razy, żeby wreszcie, podczas jednego z wyjazdów służbowych nadszedł i jej czas.

To, co ta książka ze mną zrobiła trudno mi opowiedzieć słowami. Najpierw zafascynowała mnie sobą i nie pozwoliła od siebie oderwać, a potem rzuciła na kolana i nie pozwoliła wstać. Wywlokła moje emocja na drugą stronę i przez kilka rozdziałów okładała je kijem żeby potem wywrócić je znów na drugą stronę i kazać udawać, że wszystko OK. Rozbiła mnie totalnie i wkurzyła. Miałam ochotę opieprzyć Wiśniewskiego za to, że 10 lat wcześniej już wiedział, co się będzie działo w moim życiu i mojej głowie i nic mi o tym nie powiedział! Przywołał tyle emocji, wspomnień, postawił tyle nowych pytań, uzmysłowił z niemalże rozmyślną premedytacją, na ile jeszcze nie mam odpowiedzi i być może nigdy nie będę mieć...
Musiałam odłożyć książkę na kilka miesięcy, bo czytanie jej w takim stanie było męką i znęcaniem się nad samą sobą.

Skończyłam czytać dopiero wczoraj i znienawidziłam Wiśniewskiego za zakończenie.
Kochałam go przez całą książkę, momentami wkurzałam na niego, ale i tak odczuwałam go jak niemalże osobistego spowiednika. I tym bardziej nie mogłam zrozumieć dlaczego napisał taki koniec. Przecież skoro znał moje emocje 10 lat wcześniej niż ja, to musiał wiedzieć, jak ta historia nie może się skończyć! Nawet w książce nie mogłam się cieszyć...

"S@motność..." trafi pewnie na moją półkę do książek, które zostaną ze mną na zawsze. Boję się tylko, że nie pozwoli mi zapomnieć o tym wszystkim, co mój umysł wolałby odsunąć w jakiś daleki, ciemny kąt. Jak na razie, codziennie wyciąga mi nowy plik z tego folderu i podrzuca w najdziwniejszych momentach dnia. Bo to, że w nocy urządza sobie istną projekcję już mnie nie dziwi.

Poniżej jest kilka moich ulubionych cytatów z książki.

"Zapisu bólu w jednym obszarze pamięci nie można wymazać zapisami szczęścia w innych."

"Ale pamiętaj o jednym: ze wszystkich rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej. Więc ty się nie nastawiaj na wieczność. Ty, Serce, nie jesteś czasoprzestrzeń."

"Nie ma nic bardziej niesprawiedliwego niż nieodwzajemniona tęsknota. To nawet gorsze niż nieodwzajemniona miłość."

"Myślisz, że chory rozum można odróżnić od chorej duszy? Pytam z ciekawości. Ja miałem chore wszystko. Każda pojedyncza komórkę. Ale to już minęło. Może nie jetem całkiem zdrowy, ale z pewnością jestem uleczony."

8 grudnia 2010

friends with past

http://www.youtube.com/watch?v=6v8bSHlZIyU&feature=related

You’re anything I thought you never were
And nothing like I thought you could have been
But still, you live inside of me
So tell me how is that
You’re the only one I wish I could forget
The only one I love to not forgive
And though you break my heart
You’re the only one
And though there are times when I hate you
‘Cause I can’t erase
The times that you hurt me
And put tears on my face
And even now while I hate you
You paint me to say
I know I’ll be there at the end of the day

I don’t wanna be without you babe

I don’t want a broken heart
Don’t wanna take a breath without you babe
I don’t wanna play that part
I know that I love you
But let me just say
I don’t wanna love you in no kind of way
No, no, I don’t want a broken heart
And I don’t wanna play the broken-hearted girl
No, no, no broken-hearted girl
I’m no broken-hearted girl

There’s something that I feel I need to say

That until now I’ve always been afraid
That you would never come around
And still I wanna put this out
You say you got the most respect for me
But sometimes I feel you’re not deserving me
And still, you’re in my heart
But you’re the only one
And yes there are times when I hate you
But I don’t complain
‘Cause I’ve been afraid that you would walk away
Oh, but now I don’t hate you
I’m happy to say that I will be there at the end of the day


Sometimes it just all comes around...

13 listopada 2010

é bom


é bom, czyli jest fajnie.
bo tak właśnie jest. a przynajmniej czuję, że tak jest.
bo już dojrzałam do pewnej ważnej decyzji, dzięki której, mam nadzieję, zmieni się moje życie.
bo dostaję swoją dawkę zainteresowania, czułości i przytulania.
bo często ma mnie kto przykryć w nocy ;)
bo wróciłam po długiej przerwie na siłownię, kupiłam pas wyszczuplający, który kocham i znów mam dużo energii.
bo moja Mama przyjeżdża na Święta :)
bo idę dziś z przyjaciółką do teatru, a potem do klubu i z tej okazji ładnie się uczeszę ;P

Bo jest wiele powodów, ale to tylko kilka z nich.
Może nie jest super, ale jest fajnie. I tak mi dobrze.

2 listopada 2010

azulejos


Portugalia kojarzy mi się z wieloma rzeczami i przeżyciami, po każdym pobycie tam mam nowe takie rzeczy i nowe przeżycia i uczucia, ale Portugalia nierozerwalnie kojarzy mi się i kojarzyć będzie z azulejos, czyli płytkami, którymi wyłożone jest chyba 90% domów w Portugalii.
Jestem urzeczona tym sposobem ozdoby domów i żałuję, że byłoby to zbyt duże przedsięwzięcie finansowe żeby sprowadzić takie płytki do Polski i wyłożyć sobie nimi cały dom.



Są rejony w Portugalii, gdzie azulejos są szczególnie piękne. Podobno najpiękniejsze są na południu w Obidos.
Azulejos to nie tylko wzorek na płytkach (bywa, że psychodeliczny wzorek, który wprost hipnotyzuje kolorami i formami), ale też całe obrazy przedstawiające najrozmaitsze sceny - od walk po romantyczne scenki rodzajowe lub te przedstawiające świętych, czy aniołki.
Jedne z największych scen bitewnych ułożonych z azulejos można podziwiać całkiem za darmo na dworcu São Bento w Porto. Błękitno - białe obrazy są wielkości całych ścian ogromnego gmachu dworca i robią na prawdę duże wrażenie. Polecam.



Ja jednak najbardziej lubię zwykłe azulejos, którymi Portugalczycy ozdabiają swoje domy. Uwielbiam włóczyć się małymi uliczkami małych miasteczek w poszukiwaniu ciekawych wzorów i połączeń kolorów, a te, które podobają mi się najbardziej oczywiście fotografuję. Pewnie trudno Wam w to uwierzyć, ale po takim godzinnym spacerze aż głowa boli od ilości kształtów, wzorów i kolorów. Trochę jak z perfumami, które wąchamy w perfumerii - po piątym zapachu wszystkie są do siebie podobne, ale właśnie wtedy skręcam w inną uliczkę, a przede mną jest całkiem nowa rewia kolorów i wzorów do podziwiania - zupełnie, jak w kalejdoskopie.



Niestety, młodzi Portugalczycy nie są tak przywiązani do tej części tradycji swego kraju i wielu z nich nie ozdabia nowych domów azulejos od góry do doły. Bywa, że na ścianie jest jakaś mała scenka albo postać świętego, ale to rzadkość.
Wielka szkoda, bo to przecież rzecz absolutnie niepowtarzalna i unikatowa. Jest wiele starych domów, których właścicieli nie stać, by odnawiać fasadę i azulejos popadają w ruinę, co ma oczywiście swój urok i nadaje miejscom charakter, ale szkoda patrzeć, jak te małe dzieła tak niszczeją. Wbrew pozorom, nie jest tak łatwo dbać o azulejos, gdyż każdy wyłożony nimi zabytek jest pod ochroną konserwatora zabytków i trzeba mieć całą masę specjalnych pozwoleń, aby cokolwiek zrobić z własnym domem.

Ja marzę o domku wyłożonym azulejos. Jeśli chodzi o wzór i kolory, to jestem tradycjonalistką i wybrałbym te w kolorze niebiesko-żółto-białym i na pewno z motywem roślinnym, tak charakterystycznym dla azulejos i innych zdobień w Portugalii.

Te azulejos, które Wam tu pokazałam, są z Aveiro, z biednej dzielnicy rybackiej położonej tuż nad kanałem. Lubię je właśnie dlatego, że widać na nich ząb czasu i przez to świetnie oddają klimat całej dzielnicy.


Jeśli ktoś ma ochotę na więcej teorii, odsyłam do Wikipedia:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Azulejo

5 października 2010

na praia


Nie godzę się na tak szybkie nadejście zimy!
Co to wogóle ma znaczyć, że w prognozie pogody podają przyszły tydzień jako czas kiedy nadejdą opady śniegu? I przepraszam z kim to ktokolwiek ustalał? Bo ze mną nikt!
Nie nadaję się na taki klimat. Nie chcę widzieć śniegu na żywo, już widziałam i nie urzekł mnie. Dziękuję.
Czuję się tak beznadziejnie bezsilna. Myśl o kilku miesiącach zimna i szarugi paraliżuje mnie i wkurza. Wiem, że to wszystko czcze gadanie, ale jak tak się człowiek zdenerwuje na zjawiska, na które nie ma wpływu, to te realne nabierają też bardziej rzeczywistych wymiarów. ;)

Dlatego, moi drodzy, którzy odwiedzacie to miejsce, dedykuję Wam moje zdjęcia zrobione podczas wylegiwania się na plaży w Barra, niedaleko Aveiro, Portugalia (rzecz jasna).
To tak zwane "zdjęcia z biodra", czyli pozycja wyjściowa do opalania, czytania książki i robienia zdjęć była ta sama.



To jest moja ulubiona pora na plaży, czyli ok. godziny 17.00 kiedy słońce nie jest już takie ostre, ale nadal przyjemnie grzeje wystawione w jego kierunku buziaki. Można już na trochę zdjąć okulary żeby wyrównać opaleniznę i pozwolić żeby promyki namalowały na nosie urocze piegi.
Plaża, na którą jeździłam należy do dość wietrznych, więc często bywało tak, że o tej porze miałam na sobie legginsy i bluzę, a czasem nawet szal zawinięty wokół szyi. Siadałam sobie wtedy za wiatrochronem, i patrzyłam na zachodzące słońce, na ocean, na ostatnich ludzi spacerujących brzegiem. Wiedziałam, że za tym zatęsknię, ale nie sądziłam, że tak szybko. Zastanawiałam się wtedy i zastanawiam teraz czy wogóle, a jeśli tak, to kiedy tam wrócę i znów usiądę w tym samym miejscu i będę znów patrzeć na odbijające się w wodzie ostatnie ciepłe promienie.



Usiądźcie ze mną na ręczniku i popatrzcie chwilę.
Cieplej?
:)

19 września 2010

pessoas de portugal

Andrea, Andre i ja

Portugalia ma dla mnie szczególne, sentymentalne znaczenie. Są miejsca, które nazywam moimi, bo były świadkami ważnych momentów lub po prostu mnie zachwyciły. Zawsze kiedy byłam w danym mieście odwiedzałam te miejsca.
Ale każde miejsce to przede wszystkim ludzie, bo bez ich nawet najlepiej zaplanowany wyjazd nie ma sensu. Są tutaj osoby, które znam i takie, które widziałam tylko kilka chwil, ale z różnych powodów postanowiłam uwiecznić. One też, a może zwłaszcza one, tworzą klimat miejsc, również moich miejsc.

Na górze jest zdjęcie z moimi współlokatorami (tylko 2/6 z nich) - Andrea i Andre.
Andrea, która wtedy obchodziła urodziny, jest Brazylijką, a w Portugalii mieszka już 3 lata. Jest przemiła i bardzo pomocna. Andrea mówi bardzo słabo po angielsku, więc musieliśmy się z nią porozumiewać po portugalsku... co było świetnym treningiem naszych umiejętności. Jako początkująca, nie byłam w stanie wyrazić wszystkiego, co chciałam, ale Andrea jest tak cudownie cierpliwą osobą, że już po chwili z jej pomocą potrafiłam złożyć całe zdanie w czasie, którego jeszcze nie poznałam! Oczywiście ja i Arne stanowiliśmy dla niej duże wyzwanie, bo jeszcze myliły nam się słowa i czasem sami nie wiedzieliśmy, czy właśnie to chcieliśmy powiedzieć, co doprowadzało często do zabawnych sytuacji (np. moje oświadczenie, że pojechałam na plażę nago... ;) ). Na koniec mojego pobytu Andrea powiedziała, że zrobiłam duże postępy, że mówię coraz płynniej i dała mi swój adres mailowy z zaznaczeniem, że liczy na moje maile po portugalsku. Jest chyba najfajniejszą osobą z tego domu.

Andre, Włoch na studiach doktoranckich, w Aveiro od ponad 2 lat, jak dla mnie totalne zaprzeczenie mojego wyobrażenia o Włochach. Cichy (podobno to ulega diametralnej zmianie kiedy przekracza próg miejsca, w którym jest impreza), jak mówi to nie gestykuluje, nie musi jeść codziennie pasty. Bardzo sympatyczny człowiek, z którym odbyłam długą rozmowę na temat instytucji małżeństwa i jej przydatności i totalnej niepraktyczności, rodzinie, posiadaniu dzieci i o tym, czy nieodzywanie się przez faceta przez kilka dni oznacza coś więcej niż tylko to, że oni tak po prostu mają (wniosek: oni tak PO PROSTU mają). Zawsze otwierał mi wino, bo w domu był tylko otwieracz dla Mc Gyverów, a ja używam takiego dla blondynek ;)

Moi studenci: José, Daniel, ja, Sabrina i João

Jednym z najmilszych dni w Aveiro był ten, w którym spotkałam się z moimi studentami. To ci sami, którzy ugotowali dla mnie portugalska kolację przed wyjazdem z Polski. Chłopaki spotkali się ze mną po moim kursie i poszliśmy na lunch do jednej z knajpek w Aveiro, o której przyjezdni nie mają bladego pojęcia, a w której jest jedna z najlepszych kuchni (po domowemu), solidne porcje i najniższe ceny. Jest tam oczywiście gwarno, tłoczno i w porze lunchu strasznie duszno. Jest też obsługa, które powie, że poniedziałek nie jest dobrym dniem do zamawiania porco á alentejana. W każdym razie, znów spędziłam z moimi studentami bardzo fajne popołudnie. Chłopaki nie przestają mnie zadziwiać swoimi pomysłami na życie i jak uniknąć nadmiernego przemęczania się na studiach. ;) Iście portugalskie podejście. Kilka dni później, kiedy byłam z Arne w tej samej knajpce, znów się tam z nimi spotkałam. Byli zadowoleni, że tak mi się tamto miejsce spodobało.


Ci młodzi, inteligentni ludzie na zdjęciu powyżej to koledzy Zé, których imion niestety nie pamiętam. Byli z nami na lunchu, a potem na wspólnej kawie w Autocarro, a na sam koniec przejęli mój aparat żeby zrobić sobie to właśnie zdjęcie. Typowy przykład luzaków i żartownisiów (czyli 95% męskiej populacji Portugalii ;P ).


Filomena i ja

Filomena to moja nauczycielka portugalskiego. Wywoływała u studentów skrajne emocje - jedni ją lubili, inni nie. Ci pierwsi to osoby, które uczyły się języka poprzez kurs on-line przez nią przygotowany i pracowały na zajęciach. Ci drudzy myśleli, że cały ten kurs on-line jest ściemą i trzeba było widzieć ich miny, jak podczas pierwszych zajęć Filomena zaczęła do nas mówić po portugalsku. Jedni wzięli się do pracy, inni nadal szli w zaparte, że to im nie jest potrzebna. Ci najbardziej nie lubili Filomeny, która nie ukrywała swojego zdania na ich temat.
Filomena to przemiła osoba, może z dość specyficznym poczuciem humoru (akurat ja złapałam jej fale i wiedziałam kiedy jej odpowiedź to czysty sarkazm, a kiedy zwykły żart). Malutka, drobniutka, ale potrafiła dogadać. Miałam okazję pogadać z nią na różne tematy, nie tylko te związane z kursem i przekonałam się, że jest fajna laską. Szkoda, że nie miałyśmy czasu na wspólne wyjście na lunch lub kawę.


salva-vidas

Mój wyjazd do Aveiro to nie tylko kurs portugalskiego, ale także pół-wakacje, które często spędzałam na plaży w Barra. Prawie codziennie po zajęciach biegłam do domu na szybki lunch, a potem szybko na plażę. Brałam ze sobą zeszyt i powtarzałam to, co robiliśmy na zajęciach. Czasem. ;P
Udawało mi się załapać na 3h fajnego, ciepłego słońca, potem robiło się chłodniej (wiatr) i pozostawało ubrać się w bluzę, owinąć ręcznikiem, siedzieć i wpatrywać się w zachodzące już słońce.
Mniej więcej o tej porze, przed 19.00, zbierali się też ratownicy. Ten, który jest na zdjęciu zawsze bawił się w podrzucani deski, kiedy szedł do "bazy". Zdjęcie zrobione z daleka, dlatego niewyraźne.
W miejscu gdzie zwykle się rozkładałam był teren innego ratownika. Jak go pierwszy raz zobaczyłam, zaczęłam się poważnie zastanawiać nad przełamaniem strachu przed dużymi falami żeby wejść daleko do wody i, całkiem przypadkiem, nie móc wrócić i zacząć mieć kłopoty... ;) Bałam się tylko, że zanim dotrę do punktu, który dla ratownika byłby punktem, do którego musi dopłynąć żeby mi pomóc, fale na prawdę sprzątną mnie z powierzchni, a na domiar złego zmyją mi gatki albo górę od kostiumu i będę musiała siedzieć w wodzie aż wszyscy pójdą... Dałam spokój. ;)




Tę dziewczynkę zauważyliśmy podczas wycieczki tradycyjną barką moliceiro po kanałach w Averio. Zarzucała wędkę jak profesjonalista gadając przy tym iście potocznym i "ulicznym" portugalskim. Aż sama Filomena była zdziwiona, że dzieci tak mówią.
Dla mnie widok tej dziewczynki był dość niezwykły - ubrana na różowo dziewczynka nie wyglądała na taką, co w wolnej chwili zarzuca wędkę. Być może mam błędne wyobrażenie o dziewczynkach, zwłaszcza portugalskich i zwłaszcza tych ubranych na różowo. ;)



Tego pana sfotografowałam w Porto przechodząc przez chyba najbardziej znany most - Ponte Luis (http://pl.wikipedia.org/wiki/Ponte_Dom_Lu%C3%ADs_I). Robiłam zdjęcia nadbrzeża kiedy usłyszałam, że ktoś coś woła. Obejrzałam się, a tam przez okno w jednym z domów wyglądał właśnie ten osobnik i domagał się żeby jego też uwiecznić na zdjęciu. Zmieniłam ustawienie w aparacie, wycelowałam w niego, przybliżyłam najbardziej jak się dało, zrobiłam zdjęcie i podniosłam kciuk do góry na znak, że już spełniłam jego życzenie. Facet uśmiechnął się, pomachał i wrócił do swojej pracy. Ot, taki mały i miły epizod. :)



Tę starszą panią (po portugalsku senhorita), sfotografowałam w drodze z katedry na nadbrzeże.
Cała dzielnica między katedrą, a nadbrzeżem Douro to plątanina wąziutkich uliczek ze starymi, kolorowymi domami, praniem rozwieszonym nad głowami przechodniów i mieszkańcami siedzącymi przed domem szukającymi ochłody i towarzystwa. Część z tych uliczek to utarte szlaki turystów, bo cała dzielnica jest zabytkiem umieszczonym na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Wystarczy jednak skręcić w inną uliczkę żeby z turysty samemu stać się atrakcją dla miejscowych. A miejscowi, choć wizualnie dzielnica na to nie wskazuje, są mili i ciepli. Niektórzy patrzą tylko dość nieufnie na wycelowany w nich obiektyw aparatu, ale ani razu nie zdarzyło mi się zostać przegonioną, czy usłyszeć niemiłe słowa. Oni po prostu nas, zwiedzających, akceptują.



Kiedy zeszłam na nadbrzeże i przechadzałam się po Ribeira, zauważyłam coś, o czym wiele razy słyszałam, ale do tej pory nigdy nie udało mi się tego obserwować. Mali i młodzi chłopcy i dziewczynki skaczący z Ponte Luis do rzeki. Rzecz absolutnie zakazana. I szczerze mówiąc dość obrzydliwa - Douro w tym właśnie miejscu jest brudna - pełno tam spalin ze statków turystycznych, gałęzi, liści i śmieci. Nie wspomnę już, że to rzece odbywa się ruch statków, barek i motorówek (prowadzonych czasem przez szaleńców). Dzieciakom, jak widać, zupełnie to nie przeszkadzało. Wspięły się na most i bawiły w najlepsze zupełnie niewzruszone tym, że inni robią im zdjęcia.

Tu nachodzi mnie refleksja - skoro wszyscy wiedzą, że takie skoki są zabronione i nie powinno mieć miejsca, zwłaszcza w wykonaniu dzieci - to czemu nikt na to nie reaguje i nie wzywa tamtejszej straży miejskiej bądź policji? Sama źle się czułam robiąc im zdjęcia. Co gdyby któremuś coś się stało? Czy ten naród jest AŻ TAK wyluzowany?



Miłym kontrastem dla niesubordynowanych nastolatków była grupa starszych panów grająca w karty w parku po drugiej stronie Douro, Gaia. Spójrzcie tylko: schludnie ubrani panowie w podeszłym wieku mają co robić w sobotnie popołudnie i nie jest to picie. Wyobrażałam sobie, że oni się znają od wielu lat, może nawet niektórzy razem dorastali, i ta gra w karty to taka ich mała tradycja. Może potem poszli na kieliszek porto, albo na kawę. Miło jest widzieć, że ludzie jeszcze potrafią razem pędzać czas.


Na sam koniec... ja :) Przez krótki czas też byłam częścią Portugalii. I jak widać na zdjęciu zrobionym na plaży w Costa Nova, byłam bardzo zadowoloną częścią Portugalii.
Cały czas od powrotu utwierdzam się w przekonaniu, że podejście do życia i świata kształtuje klimat, w jakim się znajdujemy. Nawet największe pokłady wrodzonego optymizmu nie dadzą rady szarości dnia i zimnu. Jak się tak to skumuluje u kilku milionów osób, to nic dziwnego, że Polska to smętny kraj.
Cały czas jestem na tropie swojej drogi, która ma mnie zawieźć do Portugalii lub innego kraju o klimacie zgodnym z moim klimatem wewnętrznym.

14 września 2010

em aveiro



Olá!
Chamo-me Dominika, sou polonesa e falo um pouco de Português. Eu trabalho em um escritório de relações internacionais na Universidade de Lodz.



Tak właśnie zaczął się mój pierwszy dzień na kursie portugalskiego w Aveiro. :)

Spędziłam tam cudowne dwa tygodnie. Słońce, ocean, plaża, pyszne jedzonko, piękne widoki, przemili ludzie i bardzo fajny kurs = baaaardzo udane wakacje Domi. ;)


Kanały w Aveiro i słynne łódki moliceiros



O samym mieście już kiedyś wiele pisałam, więc teraz tylko kilka fotek i krótkie info dla przypomnienia.

Aveiro (położone 100km na południe od Porto) zostało założone w X wieku i było niezwykle ważnym portem aż do 1575 r. kiedy to wielki sztorm zasypał dojście do oceanu, a tym samym utworzył barierę zamykająca zatokę. Kilkaset lat później Aveiro znów uzyskało dostęp do oceanu poprzez wybudowane kanały. Teraz można nimi dopłynąć do samego centrum miasta, aż do Praça do Peixe (Plac Ryby), na którym codziennie odbywa się targ rybny, a wieczorem, kiedy otwierają się knajpki i puby jest to miejsce spotkań.



Aveiro na pierwszy rzut oka jest miejscowością, jakich w Portugalii wiele, ale dla mnie ma w sobie coś magicznego, coś co mnie przyciąga i każe wracać. Być może są to wspomnienia, jakie wiążą się z tym miejscem, być może jest to klimat, w którym czuję się rewelacyjnie, a fakt, że do oceanu jest tylko 25 minut autobusem działa tylko na korzyść.
Samo miasto nie oferuje turystom nadmiaru wrażeń jeśli chodzi o zabytki, choć jest kilka na prawdę starych perełek (polecam wchodzenie do każdego, nawet najmniejszego kościółka, bo kryją one wewnątrz prawdziwe dzieła!). Jest za to niezwykła architektura wioski post-rybackiej i niezwykła kolekcja niezliczonych wzorów azolejos.


Pequeno-almoço: um galão e os bolinhos
(śniadanie: kawa z mlekiem w wysokiej szklance i ciastka)


Pierwszego dnia odebrała mnie ze stacji właścicielka mieszkania, od której wynajmowałam pokój, Rosete.
Zawiozła mnie do mieszkania, którego lokalizacja totalnie mnie zaskoczyła i przeszła najśmielsze oczekiwania. Wiedziałam, że mieszkanie jest w centrum Aveiro, ale nie sądziłam, że jest to samo centrum tuż obok centrum handlowego Forum, nad kanałem.
Rosete jest właścicielką domu na Travessa do Mercado i mieszkania na dwóch piętrach wynajmuje studentom. Mieszkania maja po 5 i 7 pokoi, w każdym pokoju jedna osoba. Ja mieszkałam na 3 piętrze wraz z szóstką innych osób: czwórką Włochów (Valentina, Andre, Bruno i Vito), Brazylijką (Andréa) i Austriakiem Arne, studentem CE, z którym razem chodziłam na kurs językowy.



Mieliśmy z Arne taką małą tradycję jedzenia codziennie śniadania w naszej ulubionej pastelaria tuż obok kanału.
Zamawialiśmy przeważnie to samo: galão, czyli kawę z mlekiem w wysokiej szklance (myślę, że kawa w Portugalii zasługuje na miano księżniczki napojów, zaraz oczywiście po winie. Robi się ją na tyle sposobów i podaje w tak różnych naczyniach, że chyba sami Portugalczycy się w tym gubią. Dla "ułatwienia" ta sama kawa może nazywać się różnie na północy i na południu kraju. Portugalczycy mają na to tylko jedno i bardzo chętnie używane wytłumaczenie: "It's normal!").

Większość ciast i ciastek, które można dostać w każdej pastelaria jest bardzo słodka z dominującym posmakiem żółtek. Nadmierne używanie żółtek jaj jest, oczywiście, uzasadnione historycznie, gdyż białka jaj używano do zabezpieczania drewna łodzi. Aby nie zmarnować żółtek, zakonnicy z klasztorów istniejących w POrtugalii na początki XIX wieku - dominikanie, franciszkanie i karmelici - zapoczątkowali produkcję tego typowego dla Aveiro deseru.

Tym razem nie dałam się namówić na zjedzenie ovo-mole, gdyż ilość cukru (1:2) w tej słodyczy jest dla mnie zdecydowanie zbyt wysoka. ;P
Udało mi się zjadać podobne jak na zdjęciu śniadania i nie przytyć ;)
Często jedliśmy jeszcze jakiś owoc. Cudownie dojrzały i soczysty ananas, rozpływające się mango lub zimny melon należały do moich ulubionych.

29 sierpnia 2010

aveiro


Już dziś wyruszam na dwutygodniowe wakacje do Portugalii, a konkretnie na dwutygodniowy kurs języka portugalskiego do Aveiro. Samolot mam jutro wcześnie rano, więc dziś przenocuję u przyjaciółki. pewnie będziemy wspominać mój pierwszy wyjazd do Portugalii i dalsze jego "konsekwencje".
Cieszę się na te dwa tygodnie odpoczynku i nauki języka w jego naturalnym środowisku. I modlę się żeby to, czego się nauczyłam jeszcze tutaj przez ostatni miesiąc okazało się przydatne ;P

Zostawiam tu kogoś mi bliskiego, więc tym razem chyba nie ma co liczyć na portugalskie love story ;) Z resztą po co mi portugalskie skoro mam takie fajne tutaj, co z resztą widzicie na zdjęciu ;)

Idę pakować ostatnie rzeczy i... do zobaczenia za 2 tygodnie! :D

23 sierpnia 2010

move on


Jeszcze w kwietniu sama tylko myśl o tym była dla mnie końcem świata. Pamiętam dokładnie rozrywający ból i histeryczny płacz tęsknoty w kilka godzin po powrocie z lotniska. I ta myśl, że jeszcze tylko 6 tygodni i znów będziemy razem. Wystarczyło przeczekać, przeżyć te 6 tygodni i miał być szczęśliwy finał. Kiedy przyszło mi stanąć twarzą w twarz z faktem, że tak nie będzie znów myślałam, że to koniec świata.
Ale czy brak uczucia niepewności, pewnego rodzaju zagubienia i emocjonalnej karuzeli może być końcem świata?

Nie, zdecydowanie nie może być i nie jest końcem świata. Jest uświadomieniem sobie, że świat się tak łatwo nie kończy i że jest wiele innych ryb w morzu.

Czy jest mi szkoda?
Tak. Bo to można było zakończyć inaczej. Tak, żeby nie pozost
ał niesmak i gorycz.
Czy jest mi żal?
Nie. Bo już wiem, że to nie był mężczyzna dla mnie.
Czy można to jeszcze naprawić?
Nie. I mam nadzieję, że on nie będzie próbował. Zbyt wiele razy dawałam się nabrać.
Dość.

Za tydzień jadę do Portugalii Ten wyjazd miał wyglądać zupełnie inaczej. Miał być istnym miesiącem miodowym po nieskończonej ilości czekania.
Nie będzie.
Znów będę w tych samych miejscach, w których wszystko się zaczęło.
W parku, gdzie był pierwszy pocałunek. W restauracji, gdzie jedliśmy kolację po całym dniu spędzonym w łóżku. W paselarii, gdzie jedliśmy śniadanie po pierwszej wspólnie spędzonej nocy. Na moście, gdzie długo staliśmy przytuleni, a ja trochę płakałam.
Boję się tego wyjazdu. Boje się, że gdzieś zobaczę jego twarz, że gdzieś poczuję jego zapach.
Czy obecny stan szczęścia przy boku kogoś innego pozwoli mi żeby przeżyć ten wyjazd tak, jak powinnam? Radośnie, beztrosko i bez cienia smutku? Liczę na to.



Teraz jest mi na prawdę dobrze i znów jest ktoś, kto sprawia, że się uśmiecham. Codziennie. Kilka razy. Nie wiem, czy jest to coś poważnego, czy nie. Dobrze jest, jak jest.
I jest ogromna różnica między tym, co dostawałam od "znikającego punktu", a może raczej tego, czego nie dostawałam i nigdy nie miałam.
To jednak nie był koniec świata. Zegar dalej bije, czas nie stanął w miejscu.

29 lipca 2010

i miss Bologna / i'm going to Aveiro


Pada i pada od kilku dni. A ja obok łóżka wciąż trzymam zdjęcia z włoskich wakacji i w takie szare i mokre popołudnia lubię je w kółko oglądać. Przypominam sobie jak miło było czuć na buzi promienie słońca siedząc na Piazza Santo Stefano i czytając książkę, jak błogo było iść Via Catiglione i jeść pyszne lody i jak niesamowicie było wracać w środku nocy do domu na rowerach z Salvo po wypiciu o jednego Spritza za dużo ;)

Tęsknię za Bolonią.



Udało mi się załatwić wyjazd na kurs portugalskiego do Aveiro! :)

Od razu odpowiadam na Wasze pytanie: portugalski romans się skończył. Teraz już mi chyba nawet nie jest żal.

Wyjeżdżam 30 sierpnia na całe dwa tygodnie portugalskich wakacji edukacyjnych. Już się nie mogę doczekać powrotu na plac, który widzicie na zdjęciu, wycieczek do małych uroczych miasteczek i spaceru uliczkami Porto... ahhh. :)
I jedzenie!




Już wiecie, że podczas swojego urlopu spędziłam dwa dni z Ju :D I niniejszym potwierdzam: MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ!
Już kilka raz, tak zupełnie niezobowiązująco, wymieniłyśmy się życzeniem żeby móc usiąść razem, napić się Baileys'a, zjeść ciacho i pogadać aż w końcu to nasze życzenie się spełniło.
Nawet nie wiecie, jak z Justyna i jej rodziną jest fajnie. Ju, co do czego nigdy nie miałam wątpliwości jest przeuroczą, ciepłą, kochaną i piękna kobietą i bardzo dobrym kierowcą oraz organizatorem życia rodzinnego.
Tereska, która mówiła na mnie Bambi, jest niesamowitym i wiecznie uśmiechniętym dzieckiem. Rośnie na prawdziwą pannę Migotkę bo za każdym razem kiedy przechodzi obok lustra patrzy, jak wygląda i dokonuje ewentualnych poprawek fryzury gestem prawdziwej diwy. Nie wiem, czy Ju życzy sobie żebym pisała o jej mężu, więc powiem tylko tyle, że bardzo lubi pierogi z jagodami i zna się na muzyce ;)
W ich domu czuć zapach szczęścia i miłości. Człowiek na prawdę czuje się tam po prostu bardzo dobrze i komfortowo.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że Żary to takie ładne miejsce. Zdecydowanie za mało znam swój własny kraj.
Mój plan awaryjny na wypadek gdyby tu w Łodzi sprawy, które teraz idą kiepsko poszły jeszcze gorzej jest taki, że przeprowadzam się do Poznania, a bliskość Poznania i Żar to tylko dodatkowy argument "za".


Z planów dalekosiężnych - a może by tak do Palestyny..?


30 czerwca 2010

the best gift ever

Od lewej: José, Vania, João, ja, Rui, Daniel, Sylvie, José, Liliana.

W niedzielę dostałam najlepszy prezent urodzinowy ever. To była też najmilsza rzecz, jaka mnie spotkała w ciągu tych trzech lat pracy w BWZ, bo przyszła spontanicznie od studentów, którymi zajmowałam się do kwietnia. Co prawda byłam z nimi w kontakcie, ale z racji tego, że już nie mieli ze mną do czynienia, nie oczekiwałam od nich nic poza pożegnalnym mailem. A tu taka niespodzianka! :)

Zostałam zaproszona na kolację do akademika w całości przygotowaną przez moich portugalskich studentów.
Przyjechałam na umówioną godzinę, a tam praca wre! Chłopaki dzielnie kroją kilka kilo ziemniaków w kostkę (co w warunkach akademikowych jest wyzwaniem), dziewczyny w kuchni przygotowują drugie danie, jeden nadzoruje zupę, drugi nadzoruje gotujące się jajka, kolejny dotrzymuje mi towarzystwa, nie wolno mi nic robić, nic pomagać bo jestem ich gościem. :)

Z racji tego, że kuchnia w akademiku jedna na całym piętrze, a chętnych do gotowania było więcej niż miejsc, kolacja miała lekki poślizg, ale to nic, największa frajda to czekanie na pyszności!

Sylvie przygotowuje bacalhau com nata (dorsz ze słodką śmietanką)

Zostałam zaproszona do pokoju dziewczyn, a tam pięknie przygotowany stół na 12 osób (obrusy i świeczniki "zorganizowane" z klubu ;P ) i z kwiatami na stole. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona tym, jak się postarali. Zostałam posadzona na szczycie stołu, miejsce honorowe i obsłużona! Na prawdę, czułam się niezwykle wyjątkowo.

Rosół w wydaniu z malutkimi kluseczkami i jajkiem na twardo

Obiad składał się z dwóch dań - rosołu z kurczaka z kluseczkami i jajkiem na twardo (wbrew pozorom bardzo dobre połączenie), dorsza ze słodką śmietanką (dorsz oryginalny, solony, z Portugalii) i deseru (pasteis de Belem w wersji z Biedronki).
PYCHA!!! :D

Żeby nie iść w gości z gołą ręką, upiekłam ok. 30 sztuk muffinek (czekoladowe z chilli i imbirem i marchewkowe z truskawkami). Dar został przyjęty i zjedzony ;P

Na koniec kolacji João przyszedł z bukietem czerwonych róż. Wręczyli mi kwiaty dziękując za to, że wspaniale się nimi zajęłam, jak również z najlepszymi życzeniami urodzinowymi. Byłam tak wzruszona, że łza zakręciła mi się w oku. Jeszcze nigdy chyba nie spotkało mnie nic tak miłego związanego z pracą i to w dodatku po tym, jak ze mną kierownictwo postąpiło w kwietniu.
Uwierzcie mi, to był na prawdę najlepszy prezent, jak mogłam sobie wymarzyć!


Ja z chłopakami ;)

29 czerwca 2010

birthday


W tym wyjątkowym dla mnie dniu chcę podziękować wszystkim tym, które jesteście ze mną niezmiennie już kilka lat.
Bardzo Wam dziękuję za wszystkie miłe słowa, które przez ten czas zostawiłyście na moich stronach, za to, że jesteście i za to, że Was mam!

Mam ogromną nadzieję, że kiedyś będę mogła Was poczęstować prawdziwym tortem!

: *****


Zdjęcie tortu ze strony: www.brooklyncake.com

22 czerwca 2010

walking gets so boring when u learn how to fly

(Wiem, nie zapanowałam nad cieniem)

Wysokie. I nawet wygodne. Przeszły test imprezowy, biurowy i spotkania służbowego. Jeszcze tylko test rowerowy.




6 czerwca 2010

free to be whatever I choose

Po zdecydowanie zbyt długim czasie spędzonym w głębi swego umysłu i patrząc swemu sercu prosto w oczy powzięłam decyzję, że pewne sprawy i osoby nie mogą mnie już dłużej paraliżować emocjonalnie i mentalnie, a już na pewno nie cieleśnie.

Love is Love but show must go on.

Tym bardziej, że 27 zbliża się nieubłaganie i przypuszczam, że w urodzinowym prezencie nie dostanę szansy cofnięcia tego licznika o jakieś 2 - 3 lata. Z resztą, czy tak na prawdę bym tego chciała...?
Nadszedł czas czerwonych paznokci (zdjęcie - OPI, Thrill of Brasil), wysokich obcasów (next time) i powrotów o 6 rano z imprezy w towarzystwie obcojęzycznego ciacha :)


Piosenka na teraz: "Whatever" Oasis
Piosenka z dzisiejszej nocy "Across the Universe" The Beatles (bardzo dobrze zmiksowana, podkręciła ostatnie minuty imprezy, szacunek dla DJ'a).

Miewam się BARDZO dobrze! :D


Link do lip dub'a UŁ, zapraszam do obejrzenia! Występują między innymi moi studenci Erasmus.
http://www.youtube.com/watch?v=--HP7ivltBY






23 maja 2010

LP de GC dokładniej

Nie robiłam wcześniej żadnego wpisu o Las Palmas bo jest mi głupio pisać o tym pięknym miejscu i zamieszczać zdjęcia kiedy tylu ludzi w kraju straciło wszystko, co mieli. Z drugiej strony, przez nasz kraj przetacza się ostatnio tyle nieszczęść, że musielibyśmy przestać funkcjonować tylko się umartwiać dlatego postanowiłam, że jednak zrobię ten wpis i pokażę trochę zdjęć. Z resztą bardziej boję się mortish, która ma do mnie najbliżej żeby dać na żywo wyraz swemu niezadowoleniu ;) .

Plac Świętej Anny w dzielnicy Vegueta

Gran Canaria to trzecia co do wielkości wyspa spośród wysp archipelagu kanaryjskiego (większe są Teneryfa i Fuertevenutra), jednak to GC ma największą liczbę ludności.
Jest to wyspa wulkaniczna, która powstała ok. 3 tys. lat temu na skutek erupcji wulkanu, dzięki czemu krajobraz wyspy jest niezwykle zróżnicowany. Najwyższe szczyty znajdują się w środkowej części wyspy, a cały teren stromo opada ku morzu, co z lotu ptaka wygląda jak szprychy roweru.

Widok z Katedry Św. Anny

Muszę przyznać, że Las Palmas nie rzuciło mnie na kolana pod względem architektonicznym. Owszem, miasto jest urocze, kolorowe, pachnie, kwitnie, żyje, ale spodziewałam się większej ilości historii. Być może miałam zbyt mało czasu na dokładne zejście LP, jak to mam w zwyczaju. Jednak w końcu to cudowne plaże są największym magnesem.

Widok na zatokę z Katedry Św. Anny

Największym zaskoczeniem było dla mnie chyba to, że tam niemalże wszyscy mówią po angielsku. Wszyscy wiemy, jaki Hiszpanie mają stosunek do obowiązku posługiwania się angielskim, więc byłam przygotowana na test swoich umiejętności hiszpańskiego, a to takie miłe zaskoczenie. Oczywiście nie poszłam na łatwiznę i za każdym razem próbowałam swoich sił odpuszczając dopiero wtedy, kiedy było na prawdę trudno lub gdy zasób moich słów nie pozwalał mi na dalsze prowadzenie rozmowy. Ale jestem z siebie dumna :) .

Park Santa Catalina

To, co najbardziej zaskakuje i zachwyca to roślinność Gran Canaria. Oczywiście prym wiodą palmy, których jest tu wszędzie pełno i od których nazwę wzięła stolica wyspy. Jednak na przybyszach ze wschodniej Europy wrażenie robią ogromne kaktusy rosnące ot tak, w parku (lub na każdym rogu, jak u nas krzewy ze śmierdzącymi białymi kwiatkami), lub olbrzymie kobierce aloesu, który pięknie kwitnie. Na jednym z kampusów, które odwiedziłam były wielkie krzewy oleandrów, które niesamowicie pachniały. Kwiaty różnego kalibru w bajecznych kolorach. Pełna egzotyka.


Widok z tarasu hotelowego

Widok z tarasu hotelowego

Taki miałam widok z okna :)

Pyszne jedzenie, piękne widoki, ciepły ocean (kąpałam się o 6.00 rano, więc wiem, co mówię), przyjaźni, otwarci i uśmiechnięci ludzie, pełen luz, słońce, palmy... czego chcieć więcej?