29 sierpnia 2010

aveiro


Już dziś wyruszam na dwutygodniowe wakacje do Portugalii, a konkretnie na dwutygodniowy kurs języka portugalskiego do Aveiro. Samolot mam jutro wcześnie rano, więc dziś przenocuję u przyjaciółki. pewnie będziemy wspominać mój pierwszy wyjazd do Portugalii i dalsze jego "konsekwencje".
Cieszę się na te dwa tygodnie odpoczynku i nauki języka w jego naturalnym środowisku. I modlę się żeby to, czego się nauczyłam jeszcze tutaj przez ostatni miesiąc okazało się przydatne ;P

Zostawiam tu kogoś mi bliskiego, więc tym razem chyba nie ma co liczyć na portugalskie love story ;) Z resztą po co mi portugalskie skoro mam takie fajne tutaj, co z resztą widzicie na zdjęciu ;)

Idę pakować ostatnie rzeczy i... do zobaczenia za 2 tygodnie! :D

23 sierpnia 2010

move on


Jeszcze w kwietniu sama tylko myśl o tym była dla mnie końcem świata. Pamiętam dokładnie rozrywający ból i histeryczny płacz tęsknoty w kilka godzin po powrocie z lotniska. I ta myśl, że jeszcze tylko 6 tygodni i znów będziemy razem. Wystarczyło przeczekać, przeżyć te 6 tygodni i miał być szczęśliwy finał. Kiedy przyszło mi stanąć twarzą w twarz z faktem, że tak nie będzie znów myślałam, że to koniec świata.
Ale czy brak uczucia niepewności, pewnego rodzaju zagubienia i emocjonalnej karuzeli może być końcem świata?

Nie, zdecydowanie nie może być i nie jest końcem świata. Jest uświadomieniem sobie, że świat się tak łatwo nie kończy i że jest wiele innych ryb w morzu.

Czy jest mi szkoda?
Tak. Bo to można było zakończyć inaczej. Tak, żeby nie pozost
ał niesmak i gorycz.
Czy jest mi żal?
Nie. Bo już wiem, że to nie był mężczyzna dla mnie.
Czy można to jeszcze naprawić?
Nie. I mam nadzieję, że on nie będzie próbował. Zbyt wiele razy dawałam się nabrać.
Dość.

Za tydzień jadę do Portugalii Ten wyjazd miał wyglądać zupełnie inaczej. Miał być istnym miesiącem miodowym po nieskończonej ilości czekania.
Nie będzie.
Znów będę w tych samych miejscach, w których wszystko się zaczęło.
W parku, gdzie był pierwszy pocałunek. W restauracji, gdzie jedliśmy kolację po całym dniu spędzonym w łóżku. W paselarii, gdzie jedliśmy śniadanie po pierwszej wspólnie spędzonej nocy. Na moście, gdzie długo staliśmy przytuleni, a ja trochę płakałam.
Boję się tego wyjazdu. Boje się, że gdzieś zobaczę jego twarz, że gdzieś poczuję jego zapach.
Czy obecny stan szczęścia przy boku kogoś innego pozwoli mi żeby przeżyć ten wyjazd tak, jak powinnam? Radośnie, beztrosko i bez cienia smutku? Liczę na to.



Teraz jest mi na prawdę dobrze i znów jest ktoś, kto sprawia, że się uśmiecham. Codziennie. Kilka razy. Nie wiem, czy jest to coś poważnego, czy nie. Dobrze jest, jak jest.
I jest ogromna różnica między tym, co dostawałam od "znikającego punktu", a może raczej tego, czego nie dostawałam i nigdy nie miałam.
To jednak nie był koniec świata. Zegar dalej bije, czas nie stanął w miejscu.