28 lutego 2010

so unimpressed, but so in awe

... such a saint, but such a whore...
Yes, yes, my dear Reader, start twittering this song* because it stays with us till the end of this text. In case it finishes before you, press "replay". And please, don't take me too seriously.

I recently discovered that some of my visitors are foreingers and therefore decided to publish in English every now and then. Don't worry, I'll try not to write more silly things than I do in Polish.

On the other hand, I don't percieve things I write here as silly. Certainly, this is not a high-brow piece of writing, but as long as I like it, it's fine. And I'm not claming to be a second Szymborska.
Speaking of which - I'm really looking forward to seeing a documentary about her tonight. I'm loving the tittle of the movie:
"there are moments when life seems bearable" /

"chwilami życie bywa znośne"

What a great sentence! What a deep meaning!
I can't help linking it with Nalepa's "in life only moments are beautiful" /
"w życiu piękne są tylko chwile".
Again - what a great sentence, what a deep meaning.



At a first glance these two seem to be synonyms, to echo each other, but are they?
What about this subtle difference between "bearable" and "beautiful"? Would you like moments in your life to be beautiful or to make it bearable? Is the point of view determined by the age of who's saying?
Is it "bearable" for a 87 year-old, meaning: when all is said and done and "beautiful" for 31 year-old, meaning: life is not a bed of roses but it can be gracious?

I'd rather think about beautiful moments in my life and link them with people I've met, places I've seen, things I've done. Of course, when I find myself in the blue, I close my eyes and think of these moments and then they make my existance - which for some period in time, for some reasons is not a candy-floss - bearable. But then again - I find more strenght than consolation in my beautiful moments.


But getting back and linking everything to the song - who's more unimpressed and who's more in awe? The 87 year-old or the one with beautiful moments? Does life make us unimpressed? Are we getting more unsensible with each passed day? Or is it on the contrary? maybe each passed day makes us more in awe?

There were some things in my life that made me unsensible and I find it to be one of the worst curses life could give me. To some extent, I've become emotionally neutral. There's not much that can stupefy me and not much that can bring me down to my knees. Having that as a perspective, I think that all those beautiful moments I've collected then, make my unsensible life bearable now. It's not that I stopped trying to regain my ability of being amazed. It's more like I'm on the road but I've got no destination. Who knows what can happen on the way...


* "Come Undone" by Robbie Williams aka "the man of my life" ;)


Wszystkich tych, dla których angielski nie jest językiem "sprzyjającym" przepraszam. Bywa, że lepiej czuję się pisząc właśnie w tym języku. Aby zrekompensować te nieudogodnienia, wstawiłam kilka swoich najbardziej aktualnych zdjęć.

21 lutego 2010

dez coisas que me fazer feliz

Wciągnięta do gry przez Seniorita Corazon, od wczoraj zastanawiałam się nad
10 rzeczami, które sprawiają, że jestem szczęśliwa.
To nie było, wbrew pozorom, takie łatwe, przynajmniej w moim przypadku, g
dyż ja częściej bywam szczęśliwa, niż jestem. Niestety, nie znajduję się w stanie szczęśliwości cały czas, ale te 10 wymienionych poniżej rzeczy sprawia, że bywam szczęśliwa albo przypomina mi chwile, w których byłam na prawdę szczęśliwa.

UWAGA!
Wymienione poniżej rzeczy zostały wymienione w przypadkowej kolejności, która nie determinuje ich stopnia ważności dla mnie.

1. Podróże.
Podróżowanie dało mi więcej niż tylko możliwość zwiedzania. Podróżowanie pokazało mi, jakim jestem człowiekiem, czy potrafię odnajdywać się w różnych sytuacjach i jak na te sytuacje i innych ludzi reaguję.
Oczywiście wszystko to, co zwiedziłam, zobaczyłam i uczyniłam swoim jest niesamowite i nałogowo wracam do tych miejsc żeby choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości.

Myślenie o kolejnych podróżach i ich planowanie jest tak ekscytujące, że jak tylko widzę koniec jakiejś podróży, jak najszybciej zaczynam obmyślać inne, nowe. Nie znoszę powrotów do zwykłego życia. Cierpię na "jet lag duszy" i odczuwam fizyczny ból tęsknoty. Ale i tak to wszystko to tylko atomy tworzące kolejne cząsteczki, które pieczołowicie kolekcjonuję.

2. Książki.
Nie wyobrażam sobie bez nich funkcjonowania. Zawsze czytam jakąś książkę. Bywa, że czytam dwie, trzy na raz. Lubię się nimi delektować i celebrować czas, który wzajemnie sobie poświęcamy. Nie mam konkretnego gatunku, który czytam najchętniej, czasem wybór książki determinuje kolor okładki, czasem tylko to, że w tytule jest miasto, które kiedyś odwiedziłam, czasem kupuję książkę, bo to bestseller, a czasem dlatego, że autor ma na imię, jak ktoś dla mnie wyjątkowy. Uwielbiam dostawać książki i je dawać. Najcenniejsze bywają dla mnie te, które ktoś już przeczytał i stały się dla niego wyjątkowe i teraz postanowił podzielić się tą wyjątkowością ze mną. Lubię zatrzymać się na jednym zdaniem i je zapamiętywać. Lubię uczyć się z każdą przewracaną kartką, przenikać w inną rzeczywistość i móc odczuwać ciarki na plecach.
3. Gotowanie.
Największą przyjemność sprawia, gdy mogę gotować dla innych. Nie ma dla mnie większej frajdy. Kolejny stopień radości z gotowania dla innych odkryłam we Włoszech kiedy to wszyscy po kolei włączali się w proces przygotowywania - ktoś kroił chleb, ktoś inny przygotowywał sery, jeszcze ktoś nakrywał stół, kilka osób na zmianę próbowało, czy makaron jest już al dente, aż w końcu wszyscy zasiadali na swoich miejscach, a główny kucharz wieczoru stawiał na stole ogromny garnek z pastą i nakładał wszystkim.
Marzę żeby coś takiego przenieść na grunt swojego domu i "oswoić" z tym znajomych, którzy niestety, często są przyzwyczajeni przychodzić na gotowe.


4. Bycie koordynatorem programu Campus Europae.
Głównie dlatego, że mogę być za coś od początku do końca odpowiedzialna i dlatego, że funkcja ta została mi powierzona ze względu na moje zaangażowanie w ten program, a nie dlatego, ze nie było komu jej powierzyć. Dzięki CE poznałam wiele ciekawych osób, z którymi choć widuję się tylko dwa razy w roku, jesteśmy bliskimi znajomymi, a w tzw. międzyczasie planujemy ucieczkę i otwarcie filii programu gdzieś na małej wyspie na morzy Śródziemnym ;)

5. Moi Studenci.
Pozostając w klimatach pracy przyznaję, że tak, moi studenci sprawiają, że jestem szczęśliwa. Na swój sposób ;) (na swój własny sposób to sprawiają i na swój własny sposób odczuwam to szczęście). Oczywiście trafiają się egzemplarze, które są przysłowiowym bólem w tyłku, które mam ochotę zamordować bo nie słuchają, co do nich mówię i nie czytają, co do nich piszę, ale w ogólnym rozrachunku całe zjawisko pt "exchange students" sprawia mi wiele radości i w chwilach, kiedy mam ochotę złożyć wymówienie przypominam sobie o nich i wiem, że nie mogę ich zostawić. Fajnie jest być osobą, która może im pomóc i do której wiedzą, że mogą się zwrócić.

*zdjęcie studentów pochodzi z albumu umieszczonego na Facebook przez jednego z nich.

6. Nauka hiszpańskiego i portugalskiego.
Może nie tyle sama nauka, co możliwość posługiwania się tymi językami, choć "posługiwanie się" to jeszcze za dużo powiedziane. Myślę, że mi nauka nowego języka sama w sobie sprawia radość. Znajduę sobie swoje ulubione słowa w danym języku i potem używam ich nagminnie. Mogą potwierdzić to wszyscy ci, którzy słyszą codziennie moje włoskie "allora" i "ciao", hiszpańskie "claro" i "verdad", portugalskie "hoje e..." angielskie "anyway" lub "whatever".
I love languages. Eu gosto de aprender novas línguas. Cada día. :)



7. Sport(era).
Nie, nie jestem maniakiem siłowni. Nie, nie jestem uzależniona od siłowni. Ale tak, kocham chodzić na siłownię i ćwiczyć. Odnalazłam swoja drogę rok temu i odkryłam, że ruch daje mi więcej niż tylko sprawne fizycznie i ładnie wyglądające ciało. Ruch daje mi przede wszystkim chwile sam na sam ze sobą, ze swoimi myślami, oderwanie od problemów lub możliwość rozładowania napięcia przez nie skumulowanego. Słynny już FitBox, który uwielbiam, pozwala mi przypieprzyć z całej siły w wór i wyobrazić sobie, że to ktoś, kto zalał mi za skórę. Dni, w które chodzę na siłownię to moja "świętość" i ktoś musi podać mi dobry powód żebym zmieniła plany.



8. Świadomość, że...
To jedyny punk, przy którym nie będę się rozpisywać. Wiem, co część z osób odwiedzających mój blog o tym myśli i pewnie mają rację. Co nie przeszkadza mi być szczęśliwą z tego powodu... :)


*zdjęcie pochodzi ze strony www.cafepress.com

9. Zapach bzów i powietrza po burzy.
To jest oczywiście tylko przenośnia. A raczej skojarzenie. Zapach bzów i powietrza po burzy to pierwsze zapachy, które poczułam po wyjściu ze szpitala, w maju trzy lata temu, po wypadku, w który omal nie straciłam życia. Od tamtej pory radość sprawiają mi właśnie tak przyziemne sprawy, jak słoneczny poranek, zapach powietrza, słony smak skóry po całym dniu nad morzem, możliwość wzruszenia się kiedy ktoś się do mnie przytula, sms od przyjaciółki, która siedzi w pokoju obok. Choć na wstępie napisałam, że bywam szczęśliwa, to sam fakt, że żyję uszczęśliwia mnie każdego dnia.


10. Przyjaciele.
Last but not least. Są ze mną kiedy wszystko jest piękne i są przy mnie kiedy świat mi się wali. Pozwalają mi być przy nich kiedy wszystko jest piękne i zaszczycają mnie zwracając się do mnie, kiedy świat przestaje być wzorem piękna. Nie mam ich wielu, ale są za to najwyższej jakości.


Do dalszej zabawy nominuję (o ile już ktoś tego nie zrobił): Ce que la femme veut i ewex.

P.S.
Z racji zabawy wpis ze zdjęciami autorki bloga zostaje przełożony na późniejszy termin. :)

17 lutego 2010

be italian

5.03. Świdrujący dźwięk alarmu w komórce wyrywa ze snu i stawia na równe nogi tonem nie cierpiącym sprzeciwu i nie biorącym pod uwagę cichego "jeszcze 5 minut". Może, jak zapalę lampkę będzie łatwiej się obudzić? Nie, światło jest w tej chwili zdecydowanie zbyt mało przyjazne moim źrenicom, przed którymi jeszcze kilka minut temu przesuwały się senne obrazy. Z na wpół zamkniętymi powiekami znajduję szlafrok, zakładam ciepłe skarpetki i na auto pilocie schodzę do kuchni.
Czekam, aż zagotuje się woda i podgrzeje mleko. Oczywiście mleko zawsze osiąga punkt wrzenia kiedy zalewam herbatę... a ja o tej porze się przecież nie rozerwę!
No dobrze, jest kawa, jest herbata imbirowo-cytrynowa. Idę do łazienki. Po drodze rzut oka na termometr - -8! Znowu... Co ja na siebie założę?
Nic mi nie idzie, wszystkie czynności zajmują dużo czas, za dużo czasu. Ostatni łyk kawy już dawno wypity, a ja wciąż nie mogę się obudzić. Skowron i Lazar na chwilę wyrywają mnie z zaspania.
20 minut. Czas na makijaż. Teraz już nic nie może mi zająć za dużo czasu, bo niedoczas jest znaczny, a jeszcze włosy mokre... Spieszę się. Nie przeszkadza mi już nawet to, że rozmazałam na szlafroku fluid. Co ja zrobiłam z pędzelkiem do różu? A ten cholerny tusz musi się oczywiście znowu rozmazać tuż pod linią dolnych rzęs! I mydło też musi się skończyć właśnie teraz!

15 minut. Znowu nie ułożę włosów. Na szczęście ogarnianie włosów przynosi już prawie zadowalający efekt, a poza tym w sezonie czapek i tak nie ma sensu na układanie włosów skoro i tak wszystko się odkształci podczas czekania na opóźniony autobus. W międzyczasie wciąż myślę "co ja na siebie założę?"
10 minut. Już jest widno. A raczej mogłoby być widno gdyby nie kolejny ołowiany dzień bez słońca. Pada. Nadal zimno. Nadal nie wiem, co na siebie założyć.
8 minut. Zdecydowanie zbyt dużo czasu zmarnowałam na miotanie się między szafką, a szafą! Powinnam już coś mieć na sobie.
7 minut. Skoncentruj się. Zamknij oczy. Coś zawsze zobaczysz, czymś się zainspirujesz. Tym razem - Monica Bellucci, Penelope Cruz... Flakon sam wpada w ręce... Złoty korek uwalnia obietnicę... Trzy szybkie ruchy i nagle wszystko jest w zwolnionym tempie... Nagle te 7 minut to kawał czasu... Nagle nie ma pytania "co ja na siebie włożę" bo właśnie przed chwilą się ubrałam...
6 minut. Choć czasem zapach to jedyne, co musimy na sobie mieć, to przy -8 trudno się nim ogrzać, więc jeansy i czarna koszulka muszą zaistnieć.
3 minuty. Choć urok zwolnionych ruchów trwa, to nie biegnę na autobus... ;)
W mp3 Fergie śpiewa "Be Italian" z filmu "Nine".


P.S. 1
Pozdrowienia dla wszystkich zakochanych w Idolu :)
P.S. 2
Następnym razem będą zdjęcia autorki niniejszego bloga.


14 lutego 2010

gentelmani


Jakiś czas temu wprowadzili się do mnie czterej gentelmani. Zaistnieli w moim życiu zupełnie naturalnie i stali się jego częścią, choć nie ja ich wybrałam i zostali mi poniekąd "narzuceni" to jest między nami pewna więź.
Wszyscy czterej przyjechali z kosmopolitycznego Londynu, ale pochodzą z różnych miejsc. Z każdym z nich łączy mnie inna relacja, uzależniona od mojego humoru i nastroju. Co ważne - żaden z nich nie ma o to pretensji i żaden nie jest zazdrosny o pozostałych.

Gentelman nr 1.

Imię: Burberry
Nazwisko:
London

Opis:
Typowy Brytyjczyk, który łączy w sobie elegancję z luzem i odrobiną nonszalancji, co w całości składa się na niepowtarzalny i oryginalny styl. Choć słynie z zupełnie czegoś innego, przy mnie pokazał swoje inne oblicze wrażliwca, który wolny czas spędza wyprowadzając na spacer psy.

Gentelman nr 2.

Imię: Gianni
Nazwisko:
Versace

Opis:
Typowy Włoch - elegancja, szaleństwo i finezja. Dba o najmniejsze szczegóły, ale zawsze zostawia pole na odrobinę niepoprawności. Choć nigdy nie wiem, czy nie jest na odwrót i czy dbanie o szczegóły nie wychodzi mu zupełnie przy okazji. Nie ważne, bo w tym właśnie tkwi jego urok.

Gentelman nr 3.

Imię:
Junko

Nazwisko:
Koshino

Opis: Pochodzi z Osaki (Japonia) i ma wiele twarzy. Ze mną jest jako Mr. Junko, choć to wcale nie "Mr."... Bywa klasyczny choć częściej można usłyszeć o jego futurystycznym wcieleniu.
Gentelman nr 4.

Imię:
Bon'

Nazwisko:
Tie

Opis:
Najbardziej szalony ze wszystkich. Wiecznie młody i lubiący zabawę. Łamie skostniałe zasady i stereotypy. Nie daje się podporządkować. Lubi być traktowany z przymrużeniem oka.


Wszyscy zamieszkali zgodnie pod jednym dachem. Wiedzą, że lubię mieć wybór...




13 lutego 2010

Parabéns a Você / Happy Birthday to You/ Sto Lat


Są w lutym trzy szczególne dni. Szczególne ze względu na trzy
szczególne dla mnie osoby, które mają urodziny jedna po drugiej, dzień po dniu.
Są to trzej bardzo ważni w moim życiu mężczyźni i zastanawiam się, jak los mógł być aż tak cwany...


12 lutego

Ważny w moim życiu od niedawna. Ale to przy tych życzeniach serducho waliło najmocniej.

"Parabéns a você,

nesta data querida,
muitas felicidades,
muitos anos de vida"
13 lutego
Towarzyszy mi mniej lub bardziej bezpośrednio od wielu lat. Często jego słowa pomagały mi przetrawić pewne sprawy.


Happy birthday to you,
Happy birthday to you,
Happy birthday Mr. ... ,
Happy birthday to you!

14 lutego

Mój Brat nadal twierdzi, że urodzić się 14 lutego wcale nie jest tak fajnie, co potwierdzam za każdym razem, gdy chcę kupić dla niego kartkę urodzinową, a jestem atakowana misiami trzymającymi serduszka... zupełnie tak, jakby w lutym nikt nie obchodził urodzin...



Sto lat, sto lat,
Niech żyje, żyje nam.


Czy myślicie, że składając komuś życzenia można życzyć czegoś i dla siebie? Jeśli tak, to ja przy okazji życzę tym trzem lutowym solenizantom żebym w przyszłym roku choć jednemu z nich złożyła życzenia na żywo, bezpośrednio, twarzą w twarz. Najlepiej w cztery oczy...

7 lutego 2010

let's get lazy


A: Czy to nie jest zbyt późno - obudzić się w niedzielę o 10.00?
B: Nie jest.
A: Czy to aby nie jest przesadne trwonienie czasu - wylegiwać się potem jeszcze 30 minut w ciepłej pościeli?
B: Nie jest.
A: A marzenie o tym, że jak się wyjrzy przez okno, a tam nie będzie już śniegu - nie jest trochę dziecinne?
B: Nie jest.
A: A zejście do kuchni owinięta w koc zamiast w szlafroku - nie jest dziwne?
B: Nie jest.
A: A co można zrobić, żeby niedzielny poranek był jeszcze przyjemniejszy?

B: Można zacząć od kawałka masła na talerzyku. Potem łyżeczką, która jako jedyna w szufladzie nie jest od kompletu wyłożyć ze słoika domowej roboty dżem z wiejskich mirabelek z cynamonem.

Do tego można dołożyć połówkę zrumienionego nad tosterem rogala, o którym nikt nie pamiętał od piątku.


Złapać wszystkie te zapachy i dołożyć do nich aromat kawy by dopełnił harmonii.
Usiąść z podwiniętymi nogami na krześle. Owinąć się dobrze kocem. Wziąć pierwszy łyk kawy.

Ogrzać ręce o gorący kubek. Do rozkrojonego rogala szybko włożyć kawałeczki masła żeby rozpuściły się póki jeszcze jest ciepły. Łyżeczką nałożyć dżem i delektować się. Delektować się tym, że nie trzeba zaraz szybko biec pod prysznic. Delektować się tym, że można wyglądać za okno, patrzeć na zasypany śniegiem ogród i obserwować ptaki przysiadające na wiśni. Delektować się tym, że ma się czas na przeczytanie wszystkich najmniejszych artykułów w gazecie. Delektować się tym, że można zamknąć oczy i z uśmiechem przypomnieć sobie sen z minionej nocy. Delektować się tym, że ten poranek może być właśnie taki.
A: Czyli jaki?
B: l e n i w y ...