29 października 2011

give peace a chance


Mój nowy ulubiony smak lodów od Ben&Jerry’s, Fussil Fuel, zdeklasował królujący dotychczas Cookie Dough. Czekoladowe guziczki mają znak pacyfki, więc to lody niewątpliwie pokojowe. Liczę, że zawiążą pokojowy pakt z moimi biodrami i w nie nie wejdą ;) .




Czas leci tu nieubłagalnie. To już pół roku odkąd tu przyjechałam, a mam wrażenie, że to zaledwie chwila. Data powrotu wciąż się przesuwa, oddala, pojawiają się sprawy, które mnie tu trzymają. Udaje mi się wreszcie znajdować czas na rozrywkę i poznawanie Londynu. To niesamowite, ile to miast ma jeszcze miejsc, wydarzeń i ludzi do odkrycia. Żadna to nowość, ale im dłużej się tu jest, tym bardzie j się można przekonać, że to miasto ma niezliczoną ilość twarzy, które pokazuje nam tylko wtedy, kiedy chce. Zawsze sobie obiecuję, że będę częściej ze sobą zabierać aparat i uwieczniać swoje ulubione miejsca albo te, które zwróciły moją uwagę, ale najczęściej o nim zapominam… Poprawię się z czasem ;)



2 października 2011

17% that makes a difference


Z pozdrowieniami dla ju :)
Pamiętasz, Kochana, te nasze pogaduchy NA ŻYWO w ubiegłym roku? Przy kieliszku tych pysznych 17%? Dziś w przypływie nostalgii i chęci małego rozpieszczenia się nabyłam butelkę i jest tak miło... ;)

Dziś był kolejny upalny dzień w Londynie. Od kilku dni jest przepiękna i gorąca jesień, a temperatura dochodziła nawet do 29stopni! Uciekłam jednak od popularnych w takie dni wśród londyńczyków miejsc. Wybrałam spacer po pobliskim "skupisku zieleni i ławek", bo nie jest to park. Londyn jest piękny w taką jesień. Czerwono-rude ceglane budynki wyglądają w takich gorących promieniach słonecznych jak bolońska starówka. ;)
Jednak jutro planuję pojechać w swoje ulubione miejsce nad Tamizą, w pobliżu Tate Modern i usiąść, jak zwykle, z kawą tuż przy wodzie i obserwować płynącą wodę. Zawsze, ale to zawsze woda, płynąca woda wpływa na mnie kojąco i pozwala przemyśleć na spokojnie sprawy. A jakoś mi się ostatnimi czasy nazbierało rzeczy i spraw do przemyśleń. Tak to już jest, że jak się nie ma czasu na nic bo się pracuje po 10-11h dziennie, to się też nie ma czasu na myślenie. Z chwilą kiedy ten czas się znów pojawia, pojawiają się też "głupie myśli", do których z czasem ciężko złapać zdrowy dystans. Nadszedł czas kiedy czuję, że muszę uporządkować przestrzeń wokół siebie, bo 6 miesięcy zleciało nie wiem kiedy, a narosłe przez ten czas kwestie czekają na swoją kolej żeby się nimi zająć i to jest chyba dobry moment na takie porządki.
Jakie Wy macie sprawdzone sposoby czy metody na takie porządki, co wam pomaga zebrać i uporządkować myśli, ustalić priorytety i nie dać swoim własnym myślom zawładnąć swoim umysłem i uniknąć małego szaleństwa? Doceniam każdą podpowiedź.


28 września 2011

i want to write a novel

Od kilku dni chodzi mi po głowie pomysł żeby zacząć pisać książkę. Tyle razy od Was tu i kiedyś w KG słyszałam, że podoba Wam się jak piszę. Do tego mam całą masę pomysłów, które mogłabym dalej rozwinąć i przelać na papier. Poza tym moje własne przejścia też mogłyby posłużyć za podkład do jakiejś historii. Kupiłam sobie mały czarny notes Moleskin, w którym zapisuję pomysły, odczucia, zasłyszane rozmowy, miejsca, w których byłam, szczegóły, które zawsze szybko uciekają z pamięci.
Muszę trochę poczytać o konstrukcji powieści i o tym, jak się przygotować, zabrać i przebrnąć przez pisanie.
Kto wie co z tego może wyjść... może tylko kartki do szuflady, a może książka z okładką na półkę... sweet dreams are made of this... ;)

12 września 2011

never too much

Nabyte dziś.
Zgrabne i urocze.
Teraz jeszcze tylko torba do kompletu.
A potem koniecznie rękawiczki w pasującym kolorze.
Następnie przyjdzie czas na jesienny płaszcz, żeby dopełnić całość.
Zastanawiam się tylko, czy ja aby na pewno tu zaoszczędzę na własny biznes ;P

To już moja piąta para butów nabyta od przyjazdu, wychodzi po 1 parze na miesiąc. Fair enough.


Balti Zing, Clarks.

16 sierpnia 2011

tego mi brak

W Londynie jedną z rzeczy, których najbardziej mi brak to pogaduchy przy kawie i ciachu z przyjaciółkami i koleżankami. A ostatnimi dniami mam na takie pogaduchy szczególną ochotę. Dlatego zaparzyłam dla Was kawę, ukroiłam ciacho, siadam i czekam na Was :) .

8 sierpnia 2011

nic nie napiszę...


... ale pokarzę zdjęcia, które wiele mówią ;)


Odsypianie i regeneracja sił trwa do odwołania. Sporo się dzieje rzeczy, które męczą mnie emocjonalnie. Na część nie mam wpływu, muszę czekać jak się same potoczą. Te, na które mam lub mogę mieć wpływ wymagają zbyt wiele ryzyka, na które nie wiem, czy jestem gotowa. Enigmatycznie, bo nie chcę zanudzać. Jakoś się wszystko ułoży. Hopefully.

19 lipca 2011

being spoiled


W niedzielę byłam w ogrodach Wisley pod Londynem, przepiękne miejsce! Odpoczęłam troszkę, odetchnęłam świeżym powietrzem ogromnej przestrzeni (Londyn jest bardzo klaustrofobiczny), oglądałam i wąchałam całą masę cudownych kwiatów i... byłam rozpieszczana ;) Nic więcej na razie nie powiem, ale jest fajnie i to jest... nooo fajne ;P

W tym tygodniu mam trochę luzu i więcej czasu dla siebie, który jak na razie wykorzystuję na odsypianie i regenerację po tych ciężkich 2,5 miesiąca pracy i przede wszystkim nieobecności właściwie wszędzie (którą cały czas obiecuję nadrobić, wbrew powątpiewaniom Gabi ;P ).

Nikt się do Londynu nie chce wybrać..? :)

13 lipca 2011

keeping up


Żyję. I dziękuję za wszystkie życzenia.
Przepraszam tych, którym życzeń nie złożyłam. Już nawet do kalendarza nie zaglądam...
To się wkrótce zmieni. Obiecuję.

28 czerwca 2011

B-Day


29.06. czyli moje urodziny :)
Liczę, że niewiele z Was pamięta, które to już ;P


W tym roku moje własne życzenia dla siebie są tak różne od tych, które miałam w ubiegłym roku. To niesamowite jak bardzo sprawy potrafią ulec zmianie w tak stosunkowo krótkim czasie.
Tak, czy tak - jestem zadowolona z tego, co się teraz dzieje (mimo, że brak czasu i zmęczenie bywają nie do zniesienia) i czekam na to, co się może wydarzyć. A jestem pewna, że się wydarzy.

Urodziny świętowałam już w niedzielę w londyńskim Browns na Leicester Square wznosząc toasty koktajlami na szampanie (polecam połączenie szampan i gin). Poniedziałek w pracy był... ciężki... i to nie tylko z powodu upału - skromne 31 stopni...
Jeden z koktajli jest na zdjęciu z własnoręcznie zrobionym napisem na zimnym szkle (zdolniacha ze mnie ;P ).

A poniżej ja sama żebyście uwierzyły, że żyję. Chyba mi kuzynka zrobiła zdjęcie zanim się do niego ustawiłam, normalnie nie chodzę na takim wdechu ;)

Wyrównaj z obu stronBędę nadawać w miarę możliwości. A teraz krótkie odnośniki:
@ ju - kochana, w życiu się nie obraziłam!
@ Gabi - pisz kochana, pisz! nawet nie wiesz, jaką frajdę sprawia mi tu czytanie maili od znajomych. może nie odpiszę od razu, ale na pewno cały przeczytam, nawet najdłuższy.
@ Brown Sugar - znalazłam tu super gotową pomidorową, więc na razie nie cierpię z braku polskiej.

@ WSZYSTKIE - dziękuję, że do mnie zaglądacie :*

P.S.
Kto zgadnie kto się odezwał?

25 czerwca 2011

london's calling

Jestem, żyję (chyba) i odzywam się żeby nikt nie pomyślał, że mi sodówa uderzyła od momentu przekroczenia granicy Zjednoczonego Królestwa.
Nie ma mnie tu bo po prostu nie mam czasu i siły... Zarobiona jestem i tyle.

W telegraficznym skrócie:
* jeżdżę tu czasem autem - po "złej" stronie ;P , ale jakoś idzie. Wychodzę z założenia, że niech się boi ten, co jedzie pod prąd... w teorii ja, ale z mojego punktu widzenia, cały Londyn jeździ pod prąd ;P
* dziś zrobiło się tu wreszcie lato. super, bo już nie mogłam patrzeć na spodnie... jest super.
* Angole nie mają pojęcia o robieniu pączków, a zatem tęsknię za polskimi pączkami. Bardzo. prawdziwe są dostępne w polskim sklepie, ale jeszcze nie udało mi się tam dotrzeć.
* cierpię na permanentny brak czasu z powodu ogromnej ilości pracy. w pewnym momencie zaczyna się to robić dość dołujące, że nie ma się nawet czasu iść do sklepu po jedzenie.... bywa. będzie luźniej, to zacznę prowadzić wreszcie jakieś życie kulturalno-towarzyskie.
* tęsknię za rzeczami, za którymi nie sądziłam, że będę tęsknić.

Obiecuję poprawę w obecności :)

cheers! :)

15 kwietnia 2011

things are about to change, i'm moving to UK

Już jutro, 16.04., wyjeżdżam do Londynu.
Bardzo szybko zleciał ten czas od odejścia z pracy. Trzy tygodnie, a mam wrażenie jakby to były trzy dni. Dużo rzeczy do zrobienia, wiele spraw do załatwienia, pakowanie i już jutro lecę.
Wyjeżdżam najprawdopodobniej na rok, ale wszystko może się zdarzyć.

Przepraszam Was, że nie odpisywałam an Wasze komentarze, ale moja aktywność przy komputerze ograniczała się ostatnio do załatwiania spraw i wysyłania maili.
Przepraszam również mortish, z którą nie zdążyłam się spotkać. Ola, możesz zjednoczyć siły z moją kuzynką z Poznania, do której też nie dotarłam (oj wyrodna ze mnie matka chrzestna jej córki...). Niestety, nie na wszystko miałam czas. Wyjeżdżam z myślą, że mogłabym jeszcze więcej spraw załatwić.

Będę Wam donosić co się u mnie dzieje, pewnie prędzej na FB się pojawię. Gdyby mi się nie udało we właściwym czasie, to już teraz składam Wam życzenia pięknych Świąt Wielkiej Nocy. Spędzajcie je w zdrowiu i szczęściu z najbliższymi!

buziaki/kisses/beijos/besos!
d.

26 marca 2011

pożegnanie

Prezent od koleżanki, dzięki której dowiedziałam się o tej pracy.
Dlaczego akurat przywieszka-japonka?
Żebym miała na plażę, jak będę wyjeżdżać do ciepłych krajów
:)


Wczoraj był mój ostatni dzień w pracy...
Teraz jestem na urlopie, a od 1 kwietnia jestem bezrobotna ;)
To był dziwny emocjonalnie dzień, zupełnie nie wiedziałam, jak się będę czuła. Chyba emocje i przygotowywanie jedzonka nie pozwalały mi się tym jakoś szczególnie przejąć, więc wczorajszy dzień był dla mnie bardziej jak np. moje urodziny. Wszyscy składali mi życzenia, życzyli powodzenia, dostałam prezenty, były słodkości...
Dopiero jak wychodziłam z biura, jak już było pusto, cicho i gasiłam światło, spojrzałam na pokój, moje biurko i łza sama zakręciła się w oku...
Cztery lata to jednak kawał czasu. Niezwykłe, jak przywiązujemy się do miejsc, przedmiotów, a zwłaszcza ludzi.

Tort Pavlova z granatem, miętą i truskawkami macerowanymi
w japońskim winie śliwkowym


Pożegnalne prezenty: bransoletka i kolczyki są od wszystkich koleżanek z biura, przywieszka-japonka od koleżanki, wieszaczek, zajączek i ozdobny kamyk od dwóch pań, z którymi często miałam kontakt.
Wszystko mogę ze sobą zabrać do Londynu i będzie mi przypominało, że gdzieś są ludzie, którzy dobrze mnie wspominają...


21 marca 2011

tenho saudades de...


Siedząc dziś po południu w swoim fotelu idealnym do czytania książek zdałam sobie sprawę, że ostatnio, zupełnie nieświadomie lub podświadomie, jestem dość monotematyczna. O dziwo, ta monotematyczność wcale nie jest związana z moją najbliższą, bo już na dniach, przyszłością związaną z zakończeniem pracy i wyjazdem. Niektórych pewnie nie zdziwi, iż jest to związane z Portugalią. Może dlatego, że już bardzo tęsknię za słońcem, ciepłem, a może dlatego, że zbliża się czas, który odmierzy 12 miesięcy od czegoś dla mnie ważnego, a może dlatego, że właśnie zbliża się przełom w moim życiu i będę otwierać kolejny rozdział,a może dlatego, że tęsknimy do miejsc, gdzie byliśmy szczęśliwi. To pewnie okaże się już wkrótce. Ale nie mogę oprzeć się przeczuciu, że te trzy czynniki nie spotkały się przypadkiem...

escuto...
... słucham ostatniej płyty marokańskiej gwiazdy portugalskiego fado. Mariza jest chyba najbardziej znaną międzynarodową gwiazdą śpiewającą fado. Ostatnia płyta jest z muzyką bardziej tradycyjną, prawdziwe fado na dwie gitary i głos śpiewającego. Przy niektórych piosenkach brak tylko zadymionej knajpki gdzieś na Alfama w Lizbonie i zapachu sardynek niesionego przez ciepły wiatr od Tagu...


leio...
... czytam książkę, którą kupiłam na lotnisku w drodze powrotnej z Luksemburga. Niektórzy uważają, że nie warto interesować się tzw. literaturą lotniskową, bo to przeważnie jakieś średniej jakości czytadło potrzebne tylko po to żeby zabić czas w jednym z wielu terminali. Szczerze mówiąc nic mnie taka opinia nie obchodzi dopóki książka potrafi mnie porwać, a historia zaintrygować i zainspirować. A ta książka trafiła na lotniska już z napisem "fenomenalna" na okładce.
"Nocny pociąg do Lizbony" (Pascal Mercier /fajnie jest mieć nazwisko jak marka szampana/) wymaga od czytelnika uwagi i skupienia, niemalże zagłębienia się w słowa, nie tylko w treść książki. Jestem dopiero na początku, ale już czuję gęsią skórkę. Są fragmenty po portugalsku i te lubię chyba najbardziej kiedy wyobrażam sobie, jak wypowiada je tajemnicza kobieta, która zaintrygowała głównego bohatera na tyle, że po latach nauczania w gimnazjum postanawia rzucić wszystko i wyrusza nocnym pociągiem do Lizbony...


bebo...
... piję jedno z moich ulubionych win - porto. To jest sześcioletnie vintage. Vintage oznacza, iż właściciele winnic i producenci porto uznali, iż 2005 rok i zebrane wtedy winogrona były tak dobre, iż postanowili, że ten rocznik będzie vintage. Drugą butelkę skrzętnie schowałam i pozwolę jej osiągnąć dekadę.
Zawsze kiedy piję porto przypominają mi się moje pierwsze portugalskie wakacje. Kiedy jestem w połowie kieliszka, a wino zaczyna już lekko rozluźniać, zamykam oczy i wspominam popołudnie na Gaia nad brzegiem Douro kiedy zrobiliśmy sobie istną degustację porto, jedliśmy owoce morza, słońce, które pokrywało złotem całą Ribeira i rzekę przypiekało nasze nosy i ramiona.


Cieszę się, że dziś pierwszy dzień wiosny. :)

28 lutego 2011

motylki


Dziś dostałam prezent, jaki sobie zrobiłam na odejście z pracy i wyjazd zarazem. :D
Zamówiłam jakieś 3 tygodnie temu i dziś motylki do mnie przyleciały ;)
Nie jestem żadną fashion-victim, ani tym bardziej fanką "Sexu w Wielkim Mieście", ale jak zobaczyłam motylki, czyli Notebook HP Mini 210 Vivienne Tam Edition, zachorowałam i po prostu musiałam go mieć!
Jest uroczy i leciutki. Możliwości technicznych nie mogę jeszcze w pełni przetestować, bo mam go dopiero kilka godzin, ale parametry ma bardzo przyzwoite.



Do wyboru są trzy tła pulpitu zaprojektowane przez Vivienne Tam.
Jak się otwiera menu "Start", to czerwony siedzący na górze otwartego okna motylek odfruwa :)


Panna Migotka kocha swój nowy notebook ;)
( i przeprasza za jakość zdjęć)

25 lutego 2011

apple crumble - przepis


Dziękuję Wam bardzo za pozdrowienia. Czuję się już nieporównywalnie lepiej. Mam jeszcze co prawda resztki kaszlu i chusteczki są moim ulubionym "gadżetem", ale zdecydowanie ma mi się na życie. :)
Do poniedziałku na pewno będę w dobrej formie.

Cieszę się, że apple crumble tak smakowicie wygląda. Smakuje jeszcze lepiej.
Na życzenie aggie podaję przepis.
Moje apple crumble było dość małe, bo było dla dwóch osób, ale zaletą tego deseru jest to, że nawet, jak jest go więcej, znika ;) lub można produkty przechować w lodówce na następny dzień i zrobić kolejne.
Najlepiej do wszystkich rodzajów crumble sprawdzają się kokilki, takie jak do musu / puddingu czekoladowego. Ja, z braku takowych, zrobiłam w formie do malutkich tart. Można też zrobić w naczyniu żaroodpornym lub w zwykłej formie do ciast - ważne, żeby była bez wyjmowanego dna.

Do mojego ac potrzebowałam dwa duże jabłka (im naczynie wyższe, tym więcej można ułożyć jabłek), które obrałam i pokroiłam w dość duże kawałki, wrzuciłam na posmarowaną tłuszczem formę i polałam niewielką ilością miodu i posypałam cynamonem. Następnie zasypałam całość grubą warstwą kruszonki (masło/margaryna + mąka + cukier muscovado /może być zwykły/ + cukier wanilinowy).
Kruszonkę robiła ciocia, więc proporcji Wam nie podam, ale to jest coś, co zawsze robi się na oko, a nawet jak jest jej za dużo, można spokojnie przechować jeden - dwa dni w lodówce.

Całość do piekarnika: termoobieg, 150-180 st., 15-20 minut. Najlepsze jest ciepłe. :)

Kuba, mój chrześniak, ma 8 lat, chodzi do pierwszej klasy. Po moim przyrodnim bracie, a swoim tacie, odziedziczył wzrost, jest wysoki, jak na swój wiek i chyba też wygląda na trochę starszego.

Pytacie o moje plany po zakończeniu pracy na UŁ, konkretnie Gabi pyta. ;) Na razie plany są takie, że w kwietniu wyjeżdżam na min. 6 miesięcy do Londynu zarobić trochę "prawdziwej" gotówki, która pomoże mi w rozkręceniu czegoś swojego. Ale to są bardzo odległe plany, pewnie dopiero będą realizowane w przyszłym roku, więc na razie nie zdradzam więcej szczegółów. :)

23 lutego 2011

naleśniki z Kubą / oj jaka byłam chora


W sobotę dwa tygodnie temu był u mnie mój chrześniak numer 2 - Kuba. Niejadek jakich mało. Jak już coś je, to na prawdę należy chwalić dzień. Oczywiście więcej jest rzeczy, których Kuba nie je, niż je. Dlatego żeby mieć pewność, że nie zemrze z głodu będąc pod naszą opieką, zarządziłam wspólne smażenie naleśników. Zadziałało! Kuba został ekspertem od przerzucania naleśnika, a tym samym bardzo chciał te swoje naleśniki zjeść.



Oczywiście z zamiarów zjedzenia czterech naleśników nic nie wyszło i zjadł tylko dwa - z obowiązkową nutellą i z jabłkami (próbowałyście kiedyś naleśników z jabłkami? pycha!) - co i tak jak na niego było wręcz obżarstwem ;)
Jesteśmy umówieni na kolejne robienie naleśników następnym razem. Wtedy spróbuję Kubę nauczyć, jak rozprowadzać ciasto na patelni. :)



A poniżej dzisiejesze apple crumble z cukrem muscovado. Pyszne i genialnie proste.



W sobotę smażenia naleśników zachorowałam - grypa. Na początku było OK, liczyłam, że to tylko małe przeziębienie i wyleczę się Gripexem. W poniedziałek zapobiegawczo wzięłam wolne i wtedy zamiast się skończyć, wszystko dopiero się zaczęło.
Dość powiedzieć, że z temperaturą ponad 38 utrzymującą się 3 dni pojechałam w czwartek do Luksemburga na moje ostatnie spotkanie koordynatorów i chyba moją ostatnią już podróż służbową. Nie mogłam tego odpuścić pod żadnym względem, prędzej bym w łóżku umarła z żalu, że tam nie pojechałam.
Jak się domyślacie, podróż była koszmarna - gorączka, kaszel, katar... W piątek, w dzień całodziennego spotkania, po południu spadła mi gorączka i mogłam normalnie funkcjonować.
Byliśmy na super kolacji w portugalskiej restauracji :) , zjadłam swojego ulubionego bacalhau i nagadałam się ze wszystkimi, z którymi znam się już 3 lata. Wszystkim było przykro, że już odchodzę, a ja, jak się z nimi żegnałam, normalnie się rozkleiłam. Chyba to właśnie tych ludzi najtrudniej mi było zostawić podejmując decyzję o odejściu z pracy. Ale wiem też, że z niektórymi na pewno jeszcze się nie raz zobaczę prywatnie. Są więzi, które mimo odległości są bardzo silne i to jest piękne. Dzięki nim jest mi trochę mniej smutno odchodzić. :)

27 stycznia 2011

wiosna/lato 2011. milano fashion week


Dziś zdjęcia strojów z pokazu w Mediolanie włoskiej firmy Jo No Fui.
Chciałabym, żeby tak wyglądało lato w mieście.










26 stycznia 2011

wiosna/lato 2011. milano fashion week

Pokazy w światowych stolicach mody idą pełną parą, nowe trendy, nowe palety barw, nowe fasony, ale wszystko na starych dobrych podstawach.
Niektórzy projektanci mnie zaskakują i zachwycają, inni nie. Chciałam się z Wami podzielić tymi, którzy zwrócili moją uwagę, zwłaszcza ich prezentowane stroje.

Dziś kilka zdjęć z pokazu Blugirl - cudownie lekkie, dziewczęce i pyszne.












Cała kolekcja oraz zdjęcia ze strony:
http://www.hellomagazine.com/fashion/designers/milan-spr-sum-2011/index.html?dise=blugirl&foto=blugirl001a.jpg&numero=1

24 stycznia 2011

weronika

Weronika i ja


Wszystko poszło super.
Założyłam sukienkę - za Waszą namową - i czułam się świetnie. :)
Dzieci były tak spokojne, że aż trudno w to uwierzyć. Gdyby mnie tam nie było, sama bym nie wierzyła, że 4-ro miesięczne dzieci mogą być AŻ TAKIE GRZECZNE.

Ale... w związku z podróżą i dużą ilością wrażeń jestem dziś zmęczona i niewyspana, więc tylko wrzucam naszą fotę i idę odsypiać. :)


22 stycznia 2011

biały oleander


Nie bacząc na aurę za oknem, mój oleander kilka dni temu zakwitł! Czyżby zmyliło go kilka wiosennych dni w ubiegłym tygodniu? Mnie zmyliły i myślałam, że już zima odchodzi na dobre. Niestety.


Tydzień upłynął mi pod znakiem... kościoła. Tak, dobrze przeczytałyście. Zostałam poproszona na Matkę Chrzestną (trzeci raz) dla córki mojej kuzynki (jedno z bliźniaków - Weronika, brat Wojtek). W związku z tym ja, osoba na bakier z Kościołem i wiarą, musiałam stawić czoła wyzwaniu i odbyć trzy msze (dwie w czwartek, jedna w piątek), przystąpić do spowiedzi (taaa) i zdobyć (dosłownie!) zaświadczenia o mojej przydatności na Matkę Chrzestną od srogiego księdza proboszcza, który w swojej księdze inwigilacyjnej nie ma chyba tylko tego, kiedy mam okres!
Po trudach - udało się! Tylko teraz muszę być do jutra przykładnym chrześcijaninem ;) żeby móc w mszy uczestniczyć i nie być czarną owcą.

Rano wyruszamy do Poznania (bo tam mieszka moja kuzynka) i mam nadzieję, że dojedziemy odpowiednio wcześnie, co z moim tatą bywa małym wyzwaniem. ;)

Oczywiście nie wiem, co mam założyć na tę uroczystość, a konkretnie nie mogę zdecydować się na jedną z dwóch opcji: czarnej sukienki ze złotym wzorem z H&M (zdjęcie), czy białą tunikę (górę tuniki widać na zdjęciach w poście "festivamente"; dół jest luźny z przyszytymi kawałkami materiały, które powiewają tworząc złudzenie chmurki [mam nadzieję, że coś z tego zrozumiałyście ;P ]) i czarne legginsy.
Nie chcę się za bardzo wystroić, ale jak się do tej sukienki założy czarne rajstopy i czarny sweterek cardigan, to chyba będzie OK. ? ? ?


Ostatnio furorę u mnie robi eko maseczka z żółtka, miodu i oliwy. Specjalnie do niej kupuję jajka kurek zielononóżek. Efekt jest na prawdę super. Skóra jest dobrze nawilżona, miękka i gładka. Jak widzicie na zdjęciu, nakładam ją również na szyję i dekolt. Może trochę się lepi, ale szybko zastyga i lekko naciąga skórę. Zmywanie polecam pod prysznicem. ;)