25 kwietnia 2010

and i miss u

Ups and downs, tossings and turnings, expectations and disappointments, insecurities and promissies, waitings and wantings, needs and dreams, love lines and lovely lies - oh what a fun it is!
(hope you know that I'm being sarcastic...)

"Listen to your heart when he's calling for you
Listen to your hear there's nothing else you can do" sang the singer with her velvet voice.

"there's nothing else you can do" - really? Was she that helpless that there was nothing else for her to do or is it the cream of the whole thing called "understanding love". Besides, is there such state of mind as understanding love?

"I'm searching for something beyond my understanding" sang other singer and for me he reffered to love. Is there any other thing that is equally impossible to put into definition, to fit in to some rules and criteria? None that I know.

"Love hurts, love scars,
Love wound and mars" sang some others. Couldn't agree more. But on the other hand, what gives you more certainity of being alive than pain? Just can't take it out of the whole l.o.v.e. thing. Nevertheless, it would be nice to get more painless time than we usually do.

Sometimes I wish I was more talented and could write poems. I would flood the world with the most sad love poems.
Or that I could compose and sing. If to all that I was born in some artistic part of Lisbon, I would create the most heart-breaking fado songs the worls could imagine.
But since I'm bearing none of these talents I have to carry the whole lot with me and hope there's a way to give it a way.

Having read all that I wrote here so far I can't get rid of a feeling that it's a bit of a chaos but it perfectly reflects my state of soul and mind. I'm struggling with too many emotions recently, sometimes I can't find any reasonable trail of thoughts, feelings and moods. Well, I can't be strong girl all the time, sometimes I need to feel weak and let somebody else to take care of me, to tell me to focus and moce on.
I love and I hate, I'm happy and I'm sad, I'm nice and I'm a bitch and if you're lucky I'll be all that only within one hour.

But at the end of the day, when I lay my head on the pillow, breath in the scent someone left on his t-shirt, I close my eyes and know that I was happy, that against all odds I am happy and will stand up and fight for being happy in the future. Whatever it takes.



This beautiful necklace had a long way to go before it finally found its place on my neck. Made of rare stones from a distant country, being a gift of many occasions, it came as a priceless reward and finial of a long trial. Wearing it I feel unique and special. And full of hope and new strenght. I'm a one tough Polish girl ;)

"And I miss you,
like the deserts miss the rain"


Naszyjnik, który tak dumnie prezentuję w niniejszym wpisie jest symbolem tego długiego oczekiwania na szczęście, które opisałam w poprzednim poście. Przebył długą drogę zanim trafił w końcu na swoje miejsce, czyli na moją szyję. Wykonany z rzadkiego kamienia, który można znaleźć tylko w jednym, dalekim i osnutym wojną kraju daje mi poczucie bycia wyjątkową za każdym razem, kiedy mam go na sobie. Nosząc go jestem pełna nadziei i nowych sił, by dalej walczyć o to, by być szczęśliwą pomimo wszystkich przeciwności, jakie niesie mi los.
Bywa różnie, nie zawsze jestem na fali wznoszącej, ale nie tracę z oczu najważniejszego celu. Przynajmniej staram się nie tracić. Będzie dobrze.

17 kwietnia 2010

worth waiting


Pewnej soboty czas zaczął płynąć inaczej. Ani wolniej, ani szybciej, po prostu inaczej. To była przedświąteczna sobota,
na którą czekało wiele osób. Ale dwie czekały na nią bardziej niż inni. Tym dwóm osobom przyszło czekać na ten dzień dokładnie 19 miesięcy.
Ona wyruszyła rano na spotkanie, które po całym tym czasie, po tym wszystkim, co się wydarzyło wydawało się nierealne i widząc swoje odbicie w oknie pociągu sama przed sobą przyznała, iż nie wie, czy dziś wreszcie się wydarzy.
On swoją podróż zaczął dzień wcześniej, choć wydawać by się mogło, że tak na prawdę zaczął ją znacznie wcześniej i odbył ją przede wszystkim w swoich myślach. Jednak aby dotrzeć do celu oboje wyruszyli o tej samej porze w sobotę.

Potem Ona czekała nerwowo w hali przylotów co chwila zerkając na tablicę, aż wreszcie wyświetlił się napis "wylądował". Serce zaczęło mocniej bić. Jeszce muszą przewieźć pasażerów do hali.
Jeszcze musi odebrać bagaż.
Jeszcze tylko kilka kroków korytarzem i potem szklane drzwi się rozsuną. I wyjdzie. Bo wyjdzie, prawda?

- "Gdzie powinnam stanąć? Z boku? Na wprost drzwi tak, żeby od razu mnie zauważył? Może wysłać mu wiadomość żeby skręcił w lewo, a ja będę czekać obok kwiaciarni?A może już wyszedł i stoi po drugiej stronie zaniepokojony tym, że mnie nie ma?" - przebiegały myśli.

Wreszcie spostrzegła znajome rysy i ten uśmiech, który widziała za każdym razem kiedy włączała komputer. To był On, szedł powoli w jej kierunku omijając innych oczekujących. Uśmiechał się dokładnie tak, jak wtedy, kiedy to On kiedyś odbierał Ją z lotniska.
Ruszyła w jego kierunku.
Stanęli na wprost siebie nie dowierzając, że ta chwila, o której tyle marzyli wreszcie nadeszła.
Patrzyli na siebie i ułamki sekund nie drgnęli. Drżały jej ręce i kolana. Pierwszych słów oboje nie słyszeli wyraźnie, gdyż zostały stłumione przez jej włosy i jego kurtkę. Po chwili poczuła jego zarost na policzku, ciepły oddech i te usta, za którymi tak tęskniła. Czuła, jak jego dłonie drżą na jej policzkach i zastanawiała się, czy on też czuje, jak jej dłonie drżą na jego szyi. Spojrzała znad jego ramienia na ludzi zgromadzonych w hali i chciała krzyknąć: "Widzicie! Jest!"
W drodze powrotnej w oknie pociągu zobaczyła ich wspólne odbicie.
- "Wreszcie wszystko na swoim miejscu" - pomyślała i zamknęła oczy w błogim spokoju.

Kolejne 8 dni mijało swoim własnym tempem, choć właściwie czas był ostatnią rzeczą, na jaką zwracali uwagę.
On mógł ją wreszcie przytulić przed snem tak, jak to lubił najbardziej, a Ona mogła się wreszcie obok niego obudzić.
Ona co noc przebudzana jego chrapaniem z rozczuleniem stwierdzała, że za tym też tęskniła, a On co rano coraz cierpliwiej czekał, aż Ona się wyszykuje.
Wiele z planów, które mieli na te dni zarzucili tylko dlatego, by móc jeszcze raz obok siebie zasnąć i razem się obudzić. Oboje, ukradkiem, gdy drugie spało, uczyli się siebie wzajemnie na pamięć.
On, po minimalnym drgnięciu kącika jej ust potrafił zgadnąć, że jest zdenerwowana, a Ona wiedziała, że kiedy jego brązowe oczy odpływają gdzieś daleko, myśli co będzie za kilka dni, gdy znów będą stali na lotnisku.
W kolejną sobotę, wtuleni w siebie, obudzili się dość późno. Poprzedniego wieczora mieli gości, więc sobotni poranek miał być celebrowaniem lenistwa. Nie wiedzieli jeszcze, że budzą się już w innej rzeczywistości.
Ona wstała pierwsza i na boso zbiegła do kuchni zrobić dwie kawy z mlekiem.
Właśnie czekała, aż na ekspresie zapali się zielona lampka, gdy odczytała wiadomość. Poszła do pokoju, włączyła telewizor i nie wierzyła.
On, zaniepokojony, że tak długo nie wraca, zszedł na dół i zastał ją ze łzami w oczach i metalowym dzbankiem z mlekiem gotowym do spienienia. Zwinęła się na jego kolanach i nic nie mówili.
Po jakimś czasie, On zabrał ją z powrotem do łóżka, a Ona nie protestowała, bo dopiero w tej chwili zorientowała się, jak bardzo zmarzła.
Znów leżeli wtuleni w siebie, a Ona wdychając jego zapach zaciskała załzawione oczy i błagała żeby czas się zatrzymał, żeby On za dwa dni nie musiał wsiadać na pokład samolotu, żeby zostali wtuleni w siebie w jej pokoju już na zawsze.
Wieczorem pojechali do Warszawy. Takie mieli plany i tych nie umieli zarzucić.
Znów zobaczyła ich wspólne odbicie w szybie pociągu i przypomniała sobie, jak inne emocje towarzyszyły jej dokładnie tydzień wcześniej kiedy to mieli te 8 dni dopiero przed sobą. Na szczęście wieczór spędzili z jej przyjaciółmi, którzy zawsze potrafią podnieść na duchu i poprawić humor.

Niedziela w Warszawie była inna niż wszystkie i nigdy się już taka nie powtórzy. Miasto było zadumane. Jedynie przeszywający dźwięk syren rozdarł ciszę na dwie minuty w samo południe.
Siedzieli w kawiarni na Nowym Świecie, obok siedział znany aktor, ale bardziej niż to poruszyło ich, że nieznajoma dziewczyna siedząca obok słysząc ich rozmowę, że w kawie jest za mało mleka zaproponowała, że jej mąż stojący w długiej kolejce nam je przyniesie żebyśmy my już nie musieli w niej czekać. Ludzie się do siebie uśmiechali.
Niezliczone tłumy szły w jednym kierunku, większość z kwiatami.
Oni też poszli w tym kierunku, czuli ciepło płonących zniczy.

Przechodzili wąskimi uliczkami z placu na plac odkrywając urocze zaułki. Wreszcie usiedli na ławce przy murach. Ona myślała nad tym, że w tym dniu w tym mieście toczą się dwie tak różne historie, którym towarzyszą różne emocje.
Na tej ławce przy murach miasta siedzieli Oni - radośni, szczęśliwi i beztroscy, a kilkaset metrów dalej działa się największa od dekad rozpacz i dramat.
On wyczuł, że jest zdenerwowana i próbował ją pocieszyć, choć sam coraz częściej zapadł w milczenie wiedząc, iż jutro przyjdzie nieubłaganie szybko.
W czasie obiadu oboje już byli milczący. Rozmawiali i pocieszali się wzajemnie, choć On myślami był już przy swoich jutrzejszych obowiązkach, a Ona walczyła ze łzami najdzielniej, jak umiała.
Wieczorem, po kolacji z jej przyjaciółmi, po raz ostatni zasnęli wtuleni w siebie szepcząc życzenie żeby zostać już tak na zawsze.

Tego ranka nienawidziła hali odlotów bardziej, niż czegokolwiek innego. Chociaż nie, bardziej nienawidziła chyba tylko ten ranek, bo nadszedł, choć tak się modliła żeby nie przychodził. Siedzieli naprzeciw siebie nad kubkami kawy i z całych sił starali się, by nie wpadły do niej słone krople.
On, walcząc ze sobą, wspominał, jak kilka dni temu witała go poziom niżej. Ona, zaciskając rękę na jego dłoni coraz mocniej w miarę, jak łzy zamazywały jej obraz, starała się być twarda.

"Czy uprowadzenie kogoś z miłości jest karalne?" - zapytała, gdy stali przed bramką, za którą jej już nie wolno było wejść.

"Tylko wtedy, gdy uprowadzony nie może raz w tygodniu obejrzeć meczu" - starał się rozładować napięcie jednocześnie mocniej przytulając ją do siebie.
On kazał jej pamiętać o obietnicach, które jej dał, a ona nie mogła dotrzymać tej jedynej danej na ten dzień. On zaczął wycierać jej mokre policzki, a ona poczuła, jak drżą mu ręce.
Po raz ostatni wyszeptali sobie do ucha swoje słowa, po raz ostatni poczuli smak swoich ust. Ona zachłannie zapamiętywała jeszcze jego zapach, a On jeszcze wtulał nos w jej włosy.
Patrzyła, jak przechodzi przez bramki, czekała aż zniknie za strażnikami.
Nie nadążyła wycierać łez.
Założyła ciemne okulary i jeszcze się trzęsąc poszła na przystanek.
W pociągu znów zobaczyła swoje odbicie w oknie, znów tylko swoje odbicie. Na nekrolog pary prezydenckiej spadło kilka łez. Czuła, jak ból tęsknoty skręca jej żołądek, przeszywa jej mostek i ściska ją za gardło. Wyjęła komórkę i w kalendarzu zaczęła pośpiesznie liczyć tygodnie.
Tyle dni... Wytrzyma?
Jasne, że wytrzyma.
Wytrzymała 19 miesięcy, więc te kilkanaście tygodni to nic.
Tylko dlaczego to kilkanaście tygodni więcej, kiedy będzie musiała obudzić się bez niego...?

12 kwietnia 2010

and through it all...


Jestem.
Pełna najróżniejszych emocji. Przeważa smutek, ale nie tylko z powodu 10.04.2010r.
Też z innego powodu, który tak na dobrą sprawę powinien powodować radość. I też ją powoduje, ale w tej chwili jednak smutek jest mi bardziej bliski.
O radości napiszę za jakiś czas.
Teraz smutek ma pierwszeństwo.


Trzy słowa: love, love, love.