
Pewnej  soboty czas zaczął płynąć inaczej. Ani wolniej, ani szybciej, po prostu  inaczej. To była przedświąteczna  sobota,
na  którą czekało wiele osób. Ale dwie czekały na nią bardziej niż inni.   Tym dwóm osobom przyszło czekać na ten dzień  dokładnie 19 miesięcy.
Ona wyruszyła rano na spotkanie, które po  całym tym czasie, po tym wszystkim, co się wydarzyło wydawało się  nierealne i widząc swoje odbicie w oknie pociągu sama przed sobą  przyznała, iż nie wie, czy dziś wreszcie się wydarzy.
On swoją podróż  zaczął dzień wcześniej, choć wydawać by się mogło, że tak na prawdę  zaczął ją znacznie wcześniej i odbył ją przede wszystkim w swoich  myślach. Jednak aby dotrzeć do celu oboje wyruszyli o tej samej porze w  sobotę.
Potem Ona czekała nerwowo w hali przylotów co chwila  zerkając na tablicę, aż wreszcie wyświetlił się napis "wylądował". Serce   zaczęło mocniej bić. Jeszce muszą przewieźć pasażerów do hali.
Jeszcze   musi odebrać bagaż.
Jeszcze tylko kilka kroków korytarzem i potem  szklane drzwi się rozsuną. I wyjdzie. Bo wyjdzie, prawda?
- "Gdzie  powinnam stanąć? Z boku? Na wprost drzwi tak, żeby od razu mnie  zauważył? Może wysłać mu wiadomość żeby skręcił w lewo, a ja będę czekać  obok kwiaciarni?A może już wyszedł i stoi po drugiej stronie  zaniepokojony tym, że mnie nie ma?" - przebiegały myśli.
Wreszcie  spostrzegła znajome rysy i  ten uśmiech, który widziała za każdym razem kiedy włączała komputer. To  był On, szedł powoli w jej kierunku omijając innych oczekujących.  Uśmiechał się dokładnie tak, jak wtedy, kiedy to On kiedyś odbierał Ją z  lotniska.
Ruszyła w jego kierunku.
Stanęli na wprost siebie nie  dowierzając, że ta chwila, o której tyle marzyli wreszcie nadeszła.
Patrzyli   na siebie i ułamki sekund nie drgnęli. Drżały jej ręce i kolana. Pierwszych   słów oboje nie słyszeli wyraźnie, gdyż zostały stłumione przez jej  włosy i jego kurtkę. Po chwili poczuła jego zarost na policzku, ciepły  oddech i te usta, za którymi tak tęskniła. Czuła, jak jego dłonie drżą  na jej policzkach i zastanawiała się, czy on też czuje, jak jej dłonie  drżą na jego szyi. Spojrzała znad jego ramienia na ludzi zgromadzonych w  hali i chciała krzyknąć: "Widzicie! Jest!"
W drodze powrotnej w oknie  pociągu zobaczyła ich wspólne odbicie.
- "Wreszcie wszystko na swoim  miejscu" -  pomyślała i zamknęła oczy w błogim spokoju.
 Kolejne 8  dni mijało swoim własnym  tempem, choć właściwie czas był ostatnią rzeczą, na jaką zwracali uwagę.On mógł ją  wreszcie przytulić przed snem  tak, jak to lubił najbardziej, a Ona mogła się wreszcie obok niego  obudzić.Ona co  noc przebudzana jego chrapaniem z rozczuleniem stwierdzała, że za tym  też tęskniła, a On co rano coraz cierpliwiej czekał, aż Ona się  wyszykuje.Wiele z  planów, które mieli na te dni zarzucili tylko dlatego, by móc jeszcze  raz obok siebie zasnąć i razem się obudzić. Oboje, ukradkiem, gdy drugie  spało, uczyli się siebie wzajemnie na pamięć.On, po minimalnym  drgnięciu kącika jej ust  potrafił zgadnąć, że jest zdenerwowana, a Ona wiedziała, że kiedy jego  brązowe oczy odpływają gdzieś daleko, myśli co będzie za kilka dni, gdy  znów będą stali na lotnisku.
Kolejne 8  dni mijało swoim własnym  tempem, choć właściwie czas był ostatnią rzeczą, na jaką zwracali uwagę.On mógł ją  wreszcie przytulić przed snem  tak, jak to lubił najbardziej, a Ona mogła się wreszcie obok niego  obudzić.Ona co  noc przebudzana jego chrapaniem z rozczuleniem stwierdzała, że za tym  też tęskniła, a On co rano coraz cierpliwiej czekał, aż Ona się  wyszykuje.Wiele z  planów, które mieli na te dni zarzucili tylko dlatego, by móc jeszcze  raz obok siebie zasnąć i razem się obudzić. Oboje, ukradkiem, gdy drugie  spało, uczyli się siebie wzajemnie na pamięć.On, po minimalnym  drgnięciu kącika jej ust  potrafił zgadnąć, że jest zdenerwowana, a Ona wiedziała, że kiedy jego  brązowe oczy odpływają gdzieś daleko, myśli co będzie za kilka dni, gdy  znów będą stali na lotnisku.W  kolejną sobotę, wtuleni w siebie, obudzili się  dość późno. Poprzedniego  wieczora mieli gości, więc sobotni poranek  miał być celebrowaniem  lenistwa. Nie wiedzieli jeszcze, że budzą się  już w innej  rzeczywistości.
Ona  wstała pierwsza i na boso zbiegła do kuchni  zrobić dwie kawy z mlekiem.
Właśnie czekała, aż na ekspresie zapali  się  zielona lampka, gdy odczytała wiadomość. Poszła do pokoju, włączyła   telewizor i nie wierzyła.
On, zaniepokojony, że tak długo nie wraca,  zszedł na dół i  zastał ją ze łzami w oczach i metalowym dzbankiem z  mlekiem gotowym do  spienienia. Zwinęła się na jego kolanach i nic nie  mówili.
Po jakimś czasie, On zabrał ją z powrotem  do  łóżka, a Ona nie protestowała, bo dopiero w tej chwili zorientowała   się, jak bardzo zmarzła.
Znów leżeli wtuleni w siebie, a Ona wdychając  jego zapach  zaciskała załzawione oczy i błagała żeby czas się  zatrzymał, żeby On za  dwa dni nie musiał wsiadać na pokład samolotu,  żeby zostali wtuleni w  siebie w jej pokoju już na zawsze.
Wieczorem pojechali do Warszawy. Takie mieli  plany i  tych nie umieli zarzucić.
Znów zobaczyła ich wspólne odbicie w szybie  pociągu i  przypomniała sobie, jak inne emocje towarzyszyły jej  dokładnie tydzień  wcześniej kiedy to mieli te 8 dni dopiero przed sobą.  Na szczęście wieczór spędzili z jej   przyjaciółmi, którzy zawsze potrafią podnieść na duchu i poprawić humor.
Niedziela w Warszawie była inna niż  wszystkie i  nigdy się już taka nie powtórzy. Miasto było zadumane.  Jedynie  przeszywający dźwięk syren rozdarł ciszę na dwie minuty w samo   południe.
Siedzieli  w kawiarni na Nowym Świecie, obok  siedział znany aktor, ale bardziej  niż to poruszyło ich, że nieznajoma  dziewczyna siedząca obok słysząc ich  rozmowę, że w kawie jest za mało  mleka zaproponowała, że jej mąż  stojący w długiej kolejce nam je  przyniesie żebyśmy my już nie musieli w  niej czekać. Ludzie się do  siebie uśmiechali.
Niezliczone tłumy szły w jednym kierunku,   większość z kwiatami.
Oni też poszli w tym kierunku, czuli ciepło  płonących  zniczy.
Przechodzili  wąskimi uliczkami z placu na plac  odkrywając urocze zaułki. Wreszcie  usiedli na ławce przy murach. Ona  myślała nad tym, że w tym dniu w tym  mieście toczą się dwie tak różne  historie, którym towarzyszą różne  emocje.
Na tej  ławce przy murach miasta siedzieli Oni -  radośni, szczęśliwi i  beztroscy, a kilkaset metrów dalej działa się  największa od dekad  rozpacz i dramat.
On  wyczuł, że jest zdenerwowana i próbował ją  pocieszyć, choć sam coraz  częściej zapadł w milczenie wiedząc, iż jutro  przyjdzie nieubłaganie  szybko.
W  czasie obiadu oboje już byli milczący.  Rozmawiali i pocieszali się  wzajemnie, choć On myślami był już przy  swoich jutrzejszych obowiązkach,  a Ona walczyła ze łzami najdzielniej,  jak umiała.
Wieczorem, po kolacji z jej przyjaciółmi,  po  raz ostatni zasnęli wtuleni w siebie szepcząc życzenie żeby zostać  już  tak na zawsze.
 Tego ranka   nienawidziła hali odlotów bardziej, niż czegokolwiek innego. Chociaż   nie, bardziej nienawidziła chyba tylko ten ranek, bo nadszedł, choć tak   się modliła żeby nie przychodził.  Siedzieli naprzeciw  siebie nad kubkami  kawy i  z całych sił starali się, by nie wpadły do niej słone krople. On, walcząc ze sobą,  wspominał, jak kilka  dni  temu witała go poziom niżej. Ona, zaciskając rękę na jego dłoni  coraz  mocniej w miarę, jak łzy zamazywały jej obraz, starała się być  twarda.
  Tego ranka   nienawidziła hali odlotów bardziej, niż czegokolwiek innego. Chociaż   nie, bardziej nienawidziła chyba tylko ten ranek, bo nadszedł, choć tak   się modliła żeby nie przychodził.  Siedzieli naprzeciw  siebie nad kubkami  kawy i  z całych sił starali się, by nie wpadły do niej słone krople. On, walcząc ze sobą,  wspominał, jak kilka  dni  temu witała go poziom niżej. Ona, zaciskając rękę na jego dłoni  coraz  mocniej w miarę, jak łzy zamazywały jej obraz, starała się być  twarda.    "Czy  uprowadzenie kogoś z miłości jest karalne?" - zapytała, gdy stali przed  bramką, za którą jej już nie wolno było wejść. 
"Tylko wtedy, gdy uprowadzony nie może raz w tygodniu obejrzeć meczu" -  starał się rozładować napięcie jednocześnie mocniej przytulając ją do  siebie. 
On  kazał jej pamiętać o obietnicach, które jej dał, a ona nie mogła  dotrzymać tej jedynej danej na ten dzień. On zaczął  wycierać jej mokre policzki, a ona poczuła, jak drżą mu ręce. 
Po raz ostatni wyszeptali sobie do ucha swoje słowa, po raz ostatni  poczuli smak swoich ust. Ona zachłannie zapamiętywała jeszcze jego  zapach, a On jeszcze wtulał nos w jej włosy.
Patrzyła, jak przechodzi przez bramki, czekała aż zniknie za  strażnikami.
Nie nadążyła wycierać łez.
Założyła ciemne okulary i jeszcze się trzęsąc poszła na przystanek.
W pociągu znów zobaczyła swoje odbicie w oknie, znów tylko swoje  odbicie. Na nekrolog pary prezydenckiej spadło kilka łez. Czuła, jak ból  tęsknoty skręca jej żołądek, przeszywa jej mostek i ściska ją za  gardło. Wyjęła komórkę i w kalendarzu zaczęła pośpiesznie liczyć  tygodnie.
Tyle dni... Wytrzyma?
Jasne, że wytrzyma.
Wytrzymała 19 miesięcy, więc te kilkanaście tygodni to nic.
Tylko dlaczego to kilkanaście tygodni więcej, kiedy będzie musiała  obudzić się bez niego...?