Jakiś czas temu wprowadzili się do mnie czterej gentelmani. Zaistnieli w moim życiu zupełnie naturalnie i stali się jego częścią, choć nie ja ich wybrałam i zostali mi poniekąd "narzuceni" to jest między nami pewna więź. Wszyscy czterej przyjechali z kosmopolitycznego Londynu, ale pochodzą z różnych miejsc. Z każdym z nich łączy mnie inna relacja, uzależniona od mojego humoru i nastroju. Co ważne - żaden z nich nie ma o to pretensji i żaden nie jest zazdrosny o pozostałych.
Gentelman nr 1.
Imię: Burberry
Nazwisko: London
Opis: Typowy Brytyjczyk, który łączy w sobie elegancję z luzem i odrobiną nonszalancji, co w całości składa się na niepowtarzalny i oryginalny styl. Choć słynie z zupełnie czegoś innego, przy mnie pokazał swoje inne oblicze wrażliwca, który wolny czas spędza wyprowadzając na spacer psy.
Gentelman nr 2.
Imię: Gianni
Nazwisko: Versace
Opis: Typowy Włoch - elegancja, szaleństwo i finezja. Dba o najmniejsze szczegóły, ale zawsze zostawia pole na odrobinę niepoprawności. Choć nigdy nie wiem, czy nie jest na odwrót i czy dbanie o szczegóły nie wychodzi mu zupełnie przy okazji. Nie ważne, bo w tym właśnie tkwi jego urok.
Gentelman nr 3.
Imię: Junko
Nazwisko: Koshino
Opis: Pochodzi z Osaki (Japonia) i ma wiele twarzy. Ze mną jest jako Mr. Junko, choć to wcale nie "Mr."... Bywa klasyczny choć częściej można usłyszeć o jego futurystycznym wcieleniu.
Gentelman nr 4.
Imię: Bon'
Nazwisko: Tie
Opis: Najbardziej szalony ze wszystkich. Wiecznie młody i lubiący zabawę. Łamie skostniałe zasady i stereotypy. Nie daje się podporządkować. Lubi być traktowany z przymrużeniem oka.
Wszyscy zamieszkali zgodnie pod jednym dachem. Wiedzą, że lubię mieć wybór...
Masz słabość do tego typu "mężczyzn"? Bardzo są przystojni ;) No i jacy oryginalni ;)))
OdpowiedzUsuńsuper post)))
OdpowiedzUsuńhehe :)
OdpowiedzUsuńja bym tam nie była tak do końca pewna czy to aby to które kocha Cię najbardziej na świecie :)
OdpowiedzUsuńMister Burberry widzi mi się jako niezwykle zaradny - ubrać w kubraczki tyle psów - to jest wyczyn :) no i całe szczęście że to krawat a nie buty, bo te jak widać było na pokazie dla Haiti, całkiem nie nadają się do chodzenia :)
genialny wpis!! naprawde nie spodziewalam sie ze w taki sposob mozna opisac z pozoru nudna i niezyciowa egzystencje krawatow;p tesknie za tymi ktory zostawilam w Polsce, zapomnialam po prostu... ale moje to nie dzentelmeny, a zwykle chlopaczki no name;)
OdpowiedzUsuńtak sobie dedukuję ... czy gdzieś w okolicach Półwyspu Iberyjskiego nie znalazło by się jakieś równie mocno bijące na myśl o Tobie :)
OdpowiedzUsuńKrawaty. Kiedyś narobiłam niezłego bigosu jak uprałam ojcu chyba 4...i wszystkie popsułam ;/
OdpowiedzUsuńhallo ! zaginęłaś z Burberry'm na spacerze ? :)
OdpowiedzUsuń