28 lutego 2011

motylki


Dziś dostałam prezent, jaki sobie zrobiłam na odejście z pracy i wyjazd zarazem. :D
Zamówiłam jakieś 3 tygodnie temu i dziś motylki do mnie przyleciały ;)
Nie jestem żadną fashion-victim, ani tym bardziej fanką "Sexu w Wielkim Mieście", ale jak zobaczyłam motylki, czyli Notebook HP Mini 210 Vivienne Tam Edition, zachorowałam i po prostu musiałam go mieć!
Jest uroczy i leciutki. Możliwości technicznych nie mogę jeszcze w pełni przetestować, bo mam go dopiero kilka godzin, ale parametry ma bardzo przyzwoite.



Do wyboru są trzy tła pulpitu zaprojektowane przez Vivienne Tam.
Jak się otwiera menu "Start", to czerwony siedzący na górze otwartego okna motylek odfruwa :)


Panna Migotka kocha swój nowy notebook ;)
( i przeprasza za jakość zdjęć)

25 lutego 2011

apple crumble - przepis


Dziękuję Wam bardzo za pozdrowienia. Czuję się już nieporównywalnie lepiej. Mam jeszcze co prawda resztki kaszlu i chusteczki są moim ulubionym "gadżetem", ale zdecydowanie ma mi się na życie. :)
Do poniedziałku na pewno będę w dobrej formie.

Cieszę się, że apple crumble tak smakowicie wygląda. Smakuje jeszcze lepiej.
Na życzenie aggie podaję przepis.
Moje apple crumble było dość małe, bo było dla dwóch osób, ale zaletą tego deseru jest to, że nawet, jak jest go więcej, znika ;) lub można produkty przechować w lodówce na następny dzień i zrobić kolejne.
Najlepiej do wszystkich rodzajów crumble sprawdzają się kokilki, takie jak do musu / puddingu czekoladowego. Ja, z braku takowych, zrobiłam w formie do malutkich tart. Można też zrobić w naczyniu żaroodpornym lub w zwykłej formie do ciast - ważne, żeby była bez wyjmowanego dna.

Do mojego ac potrzebowałam dwa duże jabłka (im naczynie wyższe, tym więcej można ułożyć jabłek), które obrałam i pokroiłam w dość duże kawałki, wrzuciłam na posmarowaną tłuszczem formę i polałam niewielką ilością miodu i posypałam cynamonem. Następnie zasypałam całość grubą warstwą kruszonki (masło/margaryna + mąka + cukier muscovado /może być zwykły/ + cukier wanilinowy).
Kruszonkę robiła ciocia, więc proporcji Wam nie podam, ale to jest coś, co zawsze robi się na oko, a nawet jak jest jej za dużo, można spokojnie przechować jeden - dwa dni w lodówce.

Całość do piekarnika: termoobieg, 150-180 st., 15-20 minut. Najlepsze jest ciepłe. :)

Kuba, mój chrześniak, ma 8 lat, chodzi do pierwszej klasy. Po moim przyrodnim bracie, a swoim tacie, odziedziczył wzrost, jest wysoki, jak na swój wiek i chyba też wygląda na trochę starszego.

Pytacie o moje plany po zakończeniu pracy na UŁ, konkretnie Gabi pyta. ;) Na razie plany są takie, że w kwietniu wyjeżdżam na min. 6 miesięcy do Londynu zarobić trochę "prawdziwej" gotówki, która pomoże mi w rozkręceniu czegoś swojego. Ale to są bardzo odległe plany, pewnie dopiero będą realizowane w przyszłym roku, więc na razie nie zdradzam więcej szczegółów. :)

23 lutego 2011

naleśniki z Kubą / oj jaka byłam chora


W sobotę dwa tygodnie temu był u mnie mój chrześniak numer 2 - Kuba. Niejadek jakich mało. Jak już coś je, to na prawdę należy chwalić dzień. Oczywiście więcej jest rzeczy, których Kuba nie je, niż je. Dlatego żeby mieć pewność, że nie zemrze z głodu będąc pod naszą opieką, zarządziłam wspólne smażenie naleśników. Zadziałało! Kuba został ekspertem od przerzucania naleśnika, a tym samym bardzo chciał te swoje naleśniki zjeść.



Oczywiście z zamiarów zjedzenia czterech naleśników nic nie wyszło i zjadł tylko dwa - z obowiązkową nutellą i z jabłkami (próbowałyście kiedyś naleśników z jabłkami? pycha!) - co i tak jak na niego było wręcz obżarstwem ;)
Jesteśmy umówieni na kolejne robienie naleśników następnym razem. Wtedy spróbuję Kubę nauczyć, jak rozprowadzać ciasto na patelni. :)



A poniżej dzisiejesze apple crumble z cukrem muscovado. Pyszne i genialnie proste.



W sobotę smażenia naleśników zachorowałam - grypa. Na początku było OK, liczyłam, że to tylko małe przeziębienie i wyleczę się Gripexem. W poniedziałek zapobiegawczo wzięłam wolne i wtedy zamiast się skończyć, wszystko dopiero się zaczęło.
Dość powiedzieć, że z temperaturą ponad 38 utrzymującą się 3 dni pojechałam w czwartek do Luksemburga na moje ostatnie spotkanie koordynatorów i chyba moją ostatnią już podróż służbową. Nie mogłam tego odpuścić pod żadnym względem, prędzej bym w łóżku umarła z żalu, że tam nie pojechałam.
Jak się domyślacie, podróż była koszmarna - gorączka, kaszel, katar... W piątek, w dzień całodziennego spotkania, po południu spadła mi gorączka i mogłam normalnie funkcjonować.
Byliśmy na super kolacji w portugalskiej restauracji :) , zjadłam swojego ulubionego bacalhau i nagadałam się ze wszystkimi, z którymi znam się już 3 lata. Wszystkim było przykro, że już odchodzę, a ja, jak się z nimi żegnałam, normalnie się rozkleiłam. Chyba to właśnie tych ludzi najtrudniej mi było zostawić podejmując decyzję o odejściu z pracy. Ale wiem też, że z niektórymi na pewno jeszcze się nie raz zobaczę prywatnie. Są więzi, które mimo odległości są bardzo silne i to jest piękne. Dzięki nim jest mi trochę mniej smutno odchodzić. :)